Anglia,
Londyn, rok 1895
Niebo
nad dziewiętnastowiecznym Londynem jak zwykle było zachmurzone. Krople deszczu
spadały na ziemię, uderzając w bruk pod nogami przechodniów, spieszących do swych
codziennych zajęć. Promienie słońca nieśmiało przebijały się przez warstwę
chmur, oświetlając swym blaskiem kolumnę Nelsona, górującą nad placem
Trafalgarskim. Temperatura tej jesieni była niezwykle niska, co wywoływało
irytację nawet u Anglików, którzy zamieszkiwali ten kraj od pokoleń.
Jednak
niewzruszone tłumy nie dawały za wygraną, obojętne na pogodę i zdeterminowane
załatwić swoje sprawy. Właśnie w takim otoczeniu przebywał teraz doktor John
Watson, lekarz wojskowy, pisarz i dawny współlokator słynnego detektywa,
Sherlocka Holmesa. Przepychał się przez tą ludzką masę, próbując zdążyć na spotkanie.
Z torby przerzuconej przez ramię wystawało sprawozdanie ze zbrodni, które kilka
godzin temu otrzymał od inspektora Lestrade.
Odepchnął
na bok grubego jegomościa, zajmując jego miejsce w dorożce. Nieprzytomnie
wymruczał przeprosiny, nie zwracając uwagi na dalsze wrzaski. Naprawdę się
spieszył. Sherlock ponownie chciał przejrzeć akta, prawdopodobnie wpadł na
trop, który zaprowadzi ich do rozwiązania sprawy. Trzeba to było zrobić
natychmiast, bo seryjny morderca grasował na ulicach Londynu.
Chwilę
później stał na Baker Street 221 B, pukając do drzwi. Rozległ się stukot
naczyń, pospieszne kroki i szczęk zamka. Pani Hudson otworzyła szeroko wrota do
swojego królestwa, z uśmiechem zapraszając doktora do środka.
– Witam, pani
Hudson. Mam nadzieję, że zdrowie dopisuje – rzekł, przekraczając próg i
kłaniając się starszej kobiecie. Gospodyni przytaknęła, biorąc od niego
płaszcz. Kłócił się z nią o ten zwyczaj kilka miesięcy. Kobiecie nie wypadało
wyręczać mężczyzn w takich czynnościach. Jednak pani Hudson bywała niezwykle
uparta, więc ostatecznie musiał się poddać. Tym bardziej, że nie znalazł w
Sherlocku wsparcia.
Jakby w odpowiedzi na jego myśli,
huknęło. Na piętrze rozległy się pospieszne kroki, a po chwili hałas się
powtórzył. Pani Hudson skrzywiła się nieznacznie, patrząc znacząco na doktora.
Ten tylko westchnął ciężko, zastanawiając się, co ten Sherlock wyprawia.
– To już nie
pierwszy raz – oznajmiła gospodyni, zniżając konspiracyjnie głos i nachylając
się w kierunku Watsona. Ten tylko uniósł brwi, czekając na kontynuację. Pani Hudson
nie potrafiła się powstrzymać, gdy miała coś, w jej mniemaniu, ciekawego do
powiedzenia.
– Zachowuje
się tak od godziny. Na początku jeszcze krzyczał, jaki to on jest głupi i niespostrzegawczy. Nie wiem, jak panu doktorze, ale mi to wygląda na utratę
poczucia własnej wartości.
– Z
pewnością, pani Hudson – odparł Watson z przekąsem. Sherlock miał zawyżone
poczucie własnej wartości – to wiedzieli wszyscy, najwyraźniej z wyjątkiem
gospodyni. Wszystko wskazywało na to, że właśnie znalazł to, co przeoczył, gdy
przedtem próbował rozwiązać zagadkę. Ale ten huk?
– Czy on coś
brał, pani Hudson?
Holmes był uzależniony od morfiny i kokainy. Na prośbę przyjaciela
przestał zażywać narkotyki, ale każdy ma chwile słabości. Może ta właśnie
nadeszła? Ostatnio szło mu bardzo dobrze, ostatnią dawkę brał kilka miesięcy
temu. Ograniczał się teraz do samej fajki, która stała się wręcz jego znakiem
rozpoznawczym. Podobnie jak ta dziwna czapka.
– Brał? –
spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Watson sądził, że kobieta wie o
problemach sławnego detektywa, ale instynktownie wypiera tą informację. Pewnie
przypominała jej o mężu, który został aresztowany za handel narkotykami. –
Oczywiście! Poprosił mnie o ostry nóż!
– I dała mu go pani? – mruknął Watson, wchodząc po schodach na górę. Hałasy ucichły, teraz
słychać było tylko szybkie kroki. Zapukał, po czym, nie czekając na odpowiedź,
ostrożnie otworzył drzwi.
Tylko dzięki szybkiemu refleksowi uszedł z życiem. Nóż,
prawdopodobnie ten od pani Hudson, tkwił w futrynie w miejscu, gdzie przed
chwilą miał głowę. Podniósł się z ziemi i spojrzał na Sherlocka, który
wpatrywał się w niego z zadumą. W końcu detektyw pokręcił głową i machnął ręką,
zapraszając przyjaciela do środka.
– Nie
wiedziałem, czy to ty – wytłumaczył się niechętnie, widząc znaczące spojrzenie
drugiego mężczyzny. Ponownie zaciągnął się dymem z fajki, a na jego usta
wpłynął błogi uśmiech. Watson odetchnął z ulgą. Holmes nie brał tym razem
żadnych narkotyków.
– A któż inny
mógł to być? Sam mnie wezwałeś! A gdyby to była pani Hudson? Przecież by się
nie uchyliła!
– To nie
mogła być ona, drogi Watsonie. Kobiety są lżejsze, więc ich kroki są cichsze.
Ty natomiast brzmisz jak słoń w składzie porcelany.
Doktor tylko pokręcił głową, nie angażując się w tę wymianę zdań. Przyszedł tu, aby rozwiązać zagadkę seryjnego
mordercy. W domu czekała na niego żona z obiadem, więc nie miał dużo czasu.
Sprawa była poważna, a policja sobie z tym nie radziła. Nawet
słynny Sherlock Holmes tkwił w kropce. W ciągu ostatnich pięciu lat doszło do
serii morderstw, których nikt nie potrafił wyjaśnić. Ofiary były ze sobą
niepowiązane, znaleziono je w ich domach, siedzące na fotelu z przebitym
sercem. Żadnych odcisków palców, poszlak, żadnego listu. Kim był zabójca? Czego
chciał? Kogo następnym razem zaatakuje?
– Lestrade
przekazał mi dotychczasowe wyniki śledztwa. Sam mogłeś się po nie pofatygować –
zwrócił mu uwagę i podał ciemną teczkę. Ruszył w kierunku swojego fotela, ale
zaraz zamarł. Mebel miał poprzecinane oparcie, materiał, którym go wypchano,
był rozniesiony po całym pokoju. Pani Hudson się załamie, gdy zobaczy ten
błagam. I tak zawsze uważała Sherlocka za bałaganiarza i pod jego nieobecność
próbowała dokonać cudu i zetrzeć wszystkie kurze.
– Coś ty
zrobił z moim fotelem?!
– Sprawdzałem
coś – mruknął detektyw, z roztargnieniem przeglądając dokumenty. Nagle rzucił
je na stół i wybuchnął śmiechem. Zajął miejsce na swoim fotelu i przysłonił
oczy dłonią. Watson spojrzał na niego zdezorientowany. Takie zachowanie było w
stylu Sherlocka, ale nie wiedział, co mogło być zabawnego w dokumentach,
dotyczących śmierci dziewięciu osób. Holmes wreszcie się uspokoił i spojrzał na
przyjaciela.
– Znalazłem
sprawcę – oświadczył, uśmiechając się maniakalnie. – To było genialne. Tak
niezwykle proste, że aż go nie podejrzewałem. Szukałem sposobu, w jaki zabójca
mógł dokonać morderstwa. Rana zadana od tyłu, zawsze przebijająca serce w tym
samym miejscu, na identyczną głębokość. I brak nawet zadrapania na fotelu, na
którym siedziała ofiara w momencie śmierci. Tylko geniusz mógłby czemuś takiemu
sprostać!
– Więc kto to
był? – spytał doktor, wyciągając notatnik. Nie rozumiał, do czego dąży Holmes,
ale był gotowy zanotować każdą jego wypowiedź, aby potem użyć jej w swoich
opowiadaniach.
– Och, to był…
- Sherlock prawie zakrztusił się, ponownie wybuchając śmiechem. Pomiędzy
atakami udało mu się wskazać sprawcę. – To był fotel, Watsonie! Bujany fotel!
***
Rzeczywiście, sprawcą dziewięciu morderstw okazał się stary, bujany
fotel. Wygodny, elegancki mebel, w którym można było się aż zapaść. Piękny
przedmiot, z jedną malutką, ale jakże zabójczą, usterką.
Wykonany z części starych mebli, aby zmniejszyć koszty i
zaoszczędzić trochę pieniędzy. Swoim wyglądem wabił ludzi, więc szybko znalazł
nabywcę. Służył staremu lordowi przez dziesięć lat, aż do śmierci. Chętnie
bujały się na nim jego wnuki, córka i żona siadywały, aby pogawędzić przy
herbacie lub szydełkować. Gdy właściciel odszedł z tego świata, mebel został
sprzedany. Rodzina nie chciała mieć czegoś, co przypominałoby im o śmierci
bliskiej osoby. Przez kilka miesięcy stał w sklepie ze starociami, aż znalazł
się kolejny nabywca.
Historia znów się powtórzyła, powtarzała się jeszcze trzy razy. Podczas
tego nieustannego bujania, skakania po nim, stało się to, co prędzej czy
później musiało nastąpić. Fotel się zepsuł. Nikt nie zauważył obluzowanych
gwoździ, które trzymały dotąd konstrukcję na swoim miejscu. I tak, obluzował się
także szpikulec, który tkwił zanurzony w miękkim oparciu. Miał za zadanie
utrzymywać wszystko w pionie, lecz już nie spełniał swojego zadania. Mebel
zaczął skrzypieć, więc go oddano do warsztatu.
Udało się go naprawić dopiero sześć lat później, a właściciel nie
był zainteresowany jego zwrotem. Lecz znalazł się inny kupiec. Problem polegał
na tym, że to nie był już ten sam bujany fotel. Jego oparcie wzmocniono, lecz
zdradliwy szpikulec, niezauważony przez stolarza, wciąż tkwił wewnątrz.
W momencie, gdy właściciel usadowił się wygodnie w nowym nabytku i
odchylił go do tyłu, chcąc go rozhuśtać, stała się tragedia. Nieusztywniony
szpikulec przebił materiał, którym był obity fotel i zanurzył się w sercu
ofiary. Gdy mebel przechylił się do przodu, zabójcze ostrze wróciło na swoje
miejsce, nie zostawiając nawet śladu, z wyjątkiem nowego trupa.
Po znalezieniu martwego ojca i męża, rodzina nie chciała mieć do
czynienia z przedmiotem, na którym zmarła bliska osoba. Po pobieżnych
oględzinach policji, fotel został wystawiony na aukcję. I tym razem znalazł się
chętny. Sytuacja się powtórzyła. I znowu, jeszcze kilka razy.
Aż wreszcie cichy zabójca napotkał przeciwnika, który się z nim
zmierzył. Wygrał on, rozwiązując jego zagadkę. I zakończył morderczą karierę
starego, bujanego fotela.
Sherlock Holmes zawsze wygrywał, a John Watson opisywał ochoczo każde
jego zwycięstwo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wiem, co mi odbiło, gdy to pisałam. Opowiadanie nie ma sensu, raczej powinno nosić tytuł: Opary absurdu, bo bliżej mu chyba do niego. Ale nic nie poradzę, że przed chwilą skończyłam oglądać Sherlocka i jeszcze tkwię w jego świecie. Oczywiście zepsułam charaktery głównych bohaterów, ale przecież najważniejszy jest bujany fotel. Mam nadzieję, że nie walicie właśnie głową w stół i zapraszam do komentowania i oceniania.
Pozdrawiam,
Mentrix
P.S. Chciałam zaproponować temat opowiadań: Cyrk.
1. Język (1-10 + można napisać dlaczego)
2. Pomysł (1-10 + można napisać dlaczego)
3. Ortografia i gramatyka (1-10 + można napisać
dlaczego)
4. Poprowadzenie akcji (1-10 +można napisać dlaczego)
5. Długość opowiadania (Za długie / Odpowiednie / Zbyt
krótkie + można napisać dlaczego)
Dodatkowo możecie zamieścić Subiektywną Opinię o
opowiadaniu.