czwartek, 25 lutego 2016

Pornografia - Pod osłoną mroku

Pod osłoną mroku

Obudziło go ciche pojękiwanie, dochodzące z pomieszczenia obok. Wyczulony na podobne dźwięki, od razu wstał z łóżka. Obrzucił brata pobieżnym spojrzeniem, sprawdzając czy ten wciąż śpi, po czym wszedł do pokoju matki, niemalże od razu padając na kolana. Kobieta leżała na ziemi z ręką wykręconą pod nienaturalnym kątem i mruczała pod nosem niezrozumiałe dla Viktora słowa. Chłopak zacisnął zęby, bo podobny widok zawsze wywoływał w nim identyczne emocje: niemoc i złość. Podniósł kobietę i położył ją z powrotem na przepoconej pościeli. Odgarnął jej zaniedbane włosy z twarzy i sięgnął po opakowanie leków, leżące na szafce nocnej.
— Połknij - powiedział w jej kierunku, ale kobieta nie zareagowała. Młody Callaghan westchnął więc i otworzył matce usta, następnie wkładając do środka dwie tabletki. - Zaraz będzie Ci lepiej.
Doskonale wiedział, że to kłamstwo. Nigdy nie będzie lepiej. Nawet, kiedy wydawało się, że osiągają jakieś postępy, wszystko wracało na swoje tory, zanim Viktor zdążyłby się pocieszyć wizją normalnego dorastania. Dlatego właśnie był taki wściekły; nie potrafił zrobić nic, co mogłoby ulżyć kobiecie w cierpieniu ani tym bardziej, by ułatwić życie młodszemu bratu. Z góry zostali skazani na porażkę.
Poczekał kilka minut aż kobieta zaśnie, po czym wrócił do salonu, gdzie na rozłożonej sofie spał razem ze Stweartem. Zamknął oczy, nie licząc już na sen. Za bardzo skupiony był na przysłuchiwaniu się nierównomiernemu oddechowi matki. Kiedy był młodszy, ten dźwięk koił nerwy, pozwalał na spokój, dodawał otuchy. Teraz, kiedy to on zajmował się rodziną, doprowadzało go to do szału. Noce zawsze były najgorsze, wżerały się głęboko pod powierzchnię i zamiast kolorowych snów, ofiarowywały jedynie nadprogramowe pokłady zdenerwowania.
Poranek nie różnił się niczym od tych, które dzielnie znosił przez ostatnie lata. Viktor bezszelestnie opuścił łóżko, żeby przygotować śniadanie. Odpalił papierosa, otworzył okno i zaczął smażyć jajecznicę, mając stuprocentową pewność, że nikt w tym mieszkaniu nie może już na nią patrzeć. Trudno. Nie był szczególnie utalentowanym kucharzem, więc musieli sobie radzić z przesolonymi jajkami. Mając przed oczami wizję głodowania i tak nikt nie oponował. Kiedy Stweart się obudził, bez słowa zabrał się za swoją porcję, a potem zniknął w łazience. W tym czasie Viktor zajrzał do matki, a jako że ta spała, szczerze liczył, że taki stan utrzyma się aż do popołudnia.
Całe sobotnie przedpołudnie spędził w warsztacie. Milczący i wielki jak dąb, zajmował sporą część garażu, a kiedy wcisnęło się tam jeszcze samochód, trudno było się poruszyć. Majstrował przy silniku starego Mercedesa, a później reperował części, które przyniósł mu klient, żeby o czternastej móc urwać się z pracy. Roboczy strój zamienił na czarny podkoszulek i ciemne jeansy, po czym wsiadł na motocykl i opuścił dzielnicę. I to był jeden z tych niewielu momentów, kiedy czuł się wolny. Nie było zobowiązań, nie było rodziny, nie było rachunków do zapłacenia ani wymiocin do posprzątania. Miał tylko wiatr szumiący w uszach, ryk maszyny i tę palącą potrzebę ucieczki z tego miasta. Zamiast jednak uciekać, zaparkował przed sklepem spożywczym. Wszedł do środka i zaczął pakować najpotrzebniejsze produkty, pozwalając sobie na drobną przyjemność w postaci czteropaku piwa.
I wtedy właśnie zadzwonił telefon.
To nigdy nie oznaczało nic dobrego. Nie miał bliskich znajomych, którzy chcieliby z nim poplotkować, właściciel mieszkania posiadał zwyczaj pojawiania się przed ich drzwiami, a na komórkę dla brata zwyczajnie nie było go stać. I o ile nikt nie próbował wcisnąć mu nowej, ciekawszej oferty, telefon zawsze równał się kłopotom. Viktor odebrał, mruknął coś cicho, a potem rozłączył się i zostawiając koszyk z zakupami na środku sklepu, wybiegł z pomieszczenia. Odpalił sinik i z piskiem opon ruszył przed siebie, większość skrzyżowań pokonując na czerwonym świetle. Przeklinał w duchu wszystko i wszystkich, rzucał mięsem na cały świat, a knykcie bielały mu od siły, jaką wkładał w utrzymanie kierownicy w odpowiedniej pozycji.
Po dojechaniu na miejsce wcale nie było lepiej. Wybuchowy temperament i złość pulsująca mu w żyłach sprawiały, że nikt nie chciał udostępnić mu potrzebnych informacji, co jedynie irytowało go jeszcze bardziej. Był w błędnym kole i gdyby nie przysadzista kobieta o męskich rysach twarzy, pewnie tkwiłby przy recepcji do Wielkanocy. Ruszył na trzecie piętro i jak burza wpadł do pokoju z numerem siedemnaście. W środku znajdowały się trzy osoby. Jego matka leżała nieprzytomna na łóżku, brat siedział skulony na krześle, a niski, łysiejący mężczyzna ubrany w biały kitel, śledził wzrokiem kartę wiszącą przy metalowej ramie. Gdy tylko Stweart zobaczył, kto wparował do sali, poderwał się z miejsca i wtulił się w ciało brata. Lekarz natomiast obrzucił go uważnym spojrzeniem, poprawiając krzywe okulary.
— Co z moją mamą? - zapytał Viktor, próbując uspokoić kołaczące mu w piersi serce. To jednak uparło się, by tłuc jak szalone, by dręczyć go złymi przeczuciami i wprawiać z zdenerwowanie.
— Podcięła sobie żyły - odpowiedział po chwili mężczyzna, drapiąc się po podbródku. - Miała o tyle szczęście, że pański brat znalazł ją, zanim było za późno.
Viktor obrzucił spojrzeniem Stwearta, który drżał cały, łkając cicho, po czym podziękował lekarzowi i wyrzucił z siebie kilka przekleństw, na które nikt nie zareagował. Był jednocześnie wściekły i cholernie zmęczony. Nie miał siły przechodzić przez to po raz kolejny. Nie teraz, kiedy obiecała mu, że jest lepiej, że niedługo podniesie się z łóżka, pójdzie do pracy, że zajmie się w końcu swoimi dziećmi. Zamiast tego znów byli w szpitalu, odrobinę starsi niż poprzednio, bardziej świadomi, wycieńczeni odpowiedzialnością.
Kilka godzin później, po odwiezieniu brata do domu i spaleniu paczki papierosów, znów stał w tej sali i przypatrywał się matce. Tym razem jednak była przytomna. Wpatrywała się w niego smutnym spojrzeniem, jakby zrobiono jej krzywdę i zaciskała zęby na dolnej wardze. Viktor zaś próbował opanować drżenie rąk. Ciało zupełnie nie chciało go słuchać, jakby przestał nad nim panować. W głowie miał kompletny mętlik i nic nie było na właściwym miejscu. Znów się rozsypali. I jak on, do cholery, ma ich ponownie poskładać?
Zaczął chodzić po pomieszczeniu, palce wszczepił we włosy i oddychał ciężko jak maratończyk po skończonym biegu. Co jakiś czas spoglądał na matkę, głównie jednak unikając kontaktu wzrokowego. Oblizał spierzchnięte usta i wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, któremu najbliżej było pewnie do żałosnego jęku. Zadziałało to jak trybik. Już się nie hamował, nie próbował kryć za fasadami i maskami, nie trudził się, by zachować spokój. Zacisnął dłonie na metalowym stelażu łóżka i wbił spojrzenie w wychudzoną, zniszczoną twarz matki.
— Dlaczego? - wyrzucił z siebie cicho, doskonale wiedząc, że kobieta go usłyszy. Mógłby szeptać, a ta i tak doskonale wiedziałaby, o co zapyta. - Dlaczego, kurwa, znów mi to robisz?
Nie odezwała się. Nie wypowiedziała słowa, mimo że czekał cierpliwie aż w końcu cokolwiek mu wyjaśni, cokolwiek powie, załagodzi sytuację albo chociaż zrzuci na niego ciężar swoich myśli. Ta jednak postanowiła milczeć i wpatrywać się w niego, jakby miał z tych oczu wyczytać wszystkie odpowiedzi. Ale nie mógł, bo były puste, opuszczone jak zamknięta fabryka śrubek za miastem. A to tylko bardziej Viktora załamywało. Skulił ramiona, co wcale nie sprawiło, że wyglądał na mniejszego i poczuł pieczenie w kącikach oczu. Przetarł je szybko przedramieniem, bo wydało mu się to niewiarygodnie żałosne i poniżające. A na to nie mógł sobie pozwolić, nie w towarzystwie kogoś, kto sprawił, że znalazł się w tak nędznym położeniu.
— Nie masz pojęcia, co muszę robić, żeby jakoś utrzymać tę rodzinę - powiedział przez zaciśnięte zęby, głosem tak słabym, że ledwo go poznał. - Ja już nie mam siły, rozumiesz? Nie mam siły, żeby się tobą zajmować, żeby zajmować się Stweartem, żeby się uczyć i pracować.
Obszedł łóżko i opadł na krzesło, łokcie opierając o twardy materac. Twarz schował w dłoniach i przez chwilę milczał, wsłuchując się w ich nierówne oddechy. Przełknął głośno ślinę i pokręcił z niedowierzaniem głową, bo dotarło do niego, że cokolwiek by nie powiedział, jego sytuacja i tak nie ulegnie poprawie. Wzniósł oczy ku niebu, pierwszy raz w życiu chcąc, by było tam coś więcej. Tyle, że nie było. Liczyć mógł tylko na siebie. To jedyna lekcja, jaką zafundowała mu matka.
— Czasem mam ochotę cię zabić - mruknął pod nosem. Kobieta nawet nie zareagowała. Wciąż tępo wpatrywała się w twarz syna, jakby ten mówił w niezrozumiałym dla niej języku. - Zatłuc cię na śmierć jak psa i mieć święty spokój. Wiesz, jak to, kurwa, jest, kiedy w nocy zamiast spać, musisz słuchać czy ktoś oddycha, czy nie krztusi się własnymi rzygami, czy nie dusi się poduszką? - Prychnął wściekły, zaciskając dłonie w pięści. Blady jak ściana, ze ściągniętymi brwiami, srogimi rysami twarzy i morderczym spojrzeniem wyglądał groźniej niż zwykle. - Kazałaś mi dorosnąć - zakończył z wyrzutem, a głos miał tak beznamiętny i pusty, jak oczy matki. Liczył jedynie, że ukryje te słowa pod osłoną nocy, że nikt nie zostanie świadkiem jego nienaturalnej słabości. Przez tę krótką chwilę chciał szczerze wierzyć, że mrok panujący w szpitalnej sali numer siedemnaście, pochłonie i trochę jego własnej ciemności.
Witam się grzecznie!


1 komentarz:

  1. 1. Język 9/10 (Podobało mi się, nawet bardzo, ale nie aż tak żebym dała 10. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe)
    2. Pomysł 10/10 (Bardzo fajny, momentami zaskakujący pomysł, brawo!)
    3. Ortografia i gramatyka 9/10 (Praktycznie nie mam do czego się przyczepić, chociaż zauważyłam dywizy zamiast półpauz po wypowiedzi)
    4. Poprowadzenie akcji 10/10 (Akcja od początku do końca ciekawa i wciągająca. Oby tak dalej)
    5. Długość opowiadania Za krótkie (Szkoda, że tak szybko się skończyło. Twoje opowiadania mogłabym czytać w nieskończoność)
    Subiektywna ocena: Opowiadanie bardzo mi się podobało. Lubię Twój styl pisania i czekam na kolejne :)

    OdpowiedzUsuń

Mia Land of Grafic