Szpital Psychiatryczny
Katherine
- Otworzyłam oczy i wbiłam wzrok w ciepły, zielonkawy
sufit nad moim łóżkiem. Nie
byłam sobą. Miałam wrażenie, jakby moje serce nie biło, tlen nie był mi
potrzebny, a wszelkie uczucia, wspomnienia i zasady zniknęły. Nie było mnie,
było tylko moje ciało i ona. Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Słyszałam ją,
czułam jej oddech na karku i dotyk na ramionach, ale nigdy nie mogłam jej
ujrzeć. Tak długo, jak długo była niezauważalna, nie musiałam w nią wierzyć.
Żyłam z dnia na dzień, między przyjaciółmi, z moim mężem, co jakiś czas
zatracając się w jej obrzydliwych podszeptywaniach.
- Co mówiła?
- Zwykle kłamała.
Łapała mnie za rękę, tak jak robiła to w dzieciństwie, kiedy obie chowałyśmy
się pod łóżkiem w strachu przed wściekłym ojcem, bo wiedziała, że wtedy jej
pozwolę.
- Na co?
- Broniłam się przed
nią. Czasami, kiedy ją słyszałam, zaczynałam się śmiać. Śmiech ją odstraszał.
Innym razem prosiłam mojego męża do tańca. Łapałam się wszystkiego, byleby nie
mogła motać mi w myślach. Jednak był chwile, kiedy nie miałam sił się bronić i
wtedy pozwalała sobie na wiele, wiele kłamstw.
- Czego one
dotyczyły?- pyta doktor Kirschner, uważnie notując każde słowo, które
wypowiadam. Jego ręka drży nad zielonym notesem, który do tej pory, po każdej
sesji był zwykle pusty. Dzisiaj mam wrażenie, jakby miało zabraknąć mu kartek.
Zerkam ponad jego ramieniem, na przeszkloną ścianę sali i spoglądam w twarz
mojego męża. Stoi na korytarzu, w towarzystwie młodej lekarki, która tłumaczy
mu, co się aktualnie dzieje. Jak oni to nazywają? Przełomem w procesie
leczenia? Dniem kulminacyjnym? Jestem pewna, że on, tak samo jak ja, nie
rozumie ani jednego słowa z tego lekarskiego żargonu. Zaciskam dłonie na
oparciach krzesła i znów patrzę na podnieconego moją opowieścią doktora.
- Bena- odpowiadam,
bez owijania w bawełnę.- Mojego męża. Mówiła, że mnie nie kocha, że zdradza
mnie ze swoją asystentką, że codziennie wraca późno do domu, bo spędza długie
godziny w pokojach hotelowych- wyjawiam, patrząc uparcie na szary blat stołu,
pomiędzy mną i lekarzem psychiatrą.- Szeptała, że nigdy nie będę z nim
szczęśliwa.
- Miała rację?- pyta,
a ja spoglądam na Bena. Jesteśmy małżeństwem osiem lat. Kupiliśmy razem dwa
domy, mieszkaliśmy w trzech wynajętych mieszkaniach, raz nawet pracowaliśmy w
jednej firmie. Odwiedziliśmy siedem krajów- jeden każdego lata. Tego lata
niestety nie zdążyliśmy nigdzie pojechać.
- Nie.
- Dlaczego więc go
śledziłaś?
- Była przekonująca-
odpowiadam, przechylając głowę na bok.- Śmiała się z moich życiowych wyborów,
oskarżała o wszelkie zło, które ją spotkało. Na każdym kroku udowadniała mi, że
moje życie nie ma sensu. Mówiła nawet, że beze mni wszystkim byłoby lepiej, a
już zwłaszcza Benowi- wyjawiam, a ogromna gula narasta w moim gardle.- Mówiła,
że mógł ułożyć sobie życie z swoją byłą żoną. Odebrałam jej go, sprawiłam, że
stała się żałosna, odebrałam sens jej życiu. Zniszczyłam ją, samolubnie pragnąć
mieć go dla siebie. Mówiła, że to ja...- urywam, odwracając głowę i zaciskając
mocno powieki, chcąc powstrzymać pchające się na światło dzienne łzy. Nie chcę
płakać, nie mogę płakać, nie chcę aby wiedziała, że wygrała. Nie chcę, aby
wiedziała, że cierpię.
- Że to ty ją
zabiłaś?- pyta ostrożnie doktor Kirschner, a ja otwieram oczy i biorę głęboki
wdech przez nos i znów na niego spoglądam.
- Mówiła, że na niego
nie zasłużyłam. Nazywała mnie dziwką, potworem, który zamordował niewinną
kobietę. Mówiła, że nasz ojciec zwariował przeze mnie, a teraz ja zwariuję
przez nią. Chciała mnie ukarać.
- Ukarać? Za co?
- Chciała, abym
dostała to, na co zasłużyłam- kontynuuję, ignorując jego pytanie.- Popychała
mnie do tego każdego dnia. Kiedy kroiłam warzywa, sprawiała, że nóż w mojej
ręce wydawał się cięższy, a kiedy wychodziłam z domu, zawsze wybierałam drogę
przez niezabezpieczone tory.
- Kiedy zrozumiałaś,
że dzieje się z tobą coś niepokojącego?
- Kiedy jakiś
bezdomny ściągnął mnie z torów, na których za kilka minut miał pojawić się
pociąg- odpowiadam, zgodnie z prawdą.- Nie pamiętałam kiedy i dlaczego się na
nich położyłam, ale omal wtedy nie zginęłam- dodaję, wzruszając ramionami.
- Co się stało
tamtego dnia, w pociągu?
- Wtedy pierwszy raz
ją zobaczyłam- odpowiadam, mocno wbijając paznokcie we wnętrza moich dłoni.-
Jechałam do domu, po odwiedzinach u mojego ojca. Siedziała dwa miejsca przede
mną, bokiem, ale mogłam ją rozpoznać. Miała tą maleńką ranę na lewym policzku.
Rozpoznałam ją. Sama ją jej zrobiłam, jak miałyśmy po siedem lat. Niechcący
przecięłam ją ostrzem cyrkla. Uśmiechała się, jakby rozmawiała z mężczyzną siedzącym
obok, ale on czytał gazetę i wydawał się jej nie widzieć. Wołałam ją, ale nie
odpowiadała. Po prostu się śmiała, a mój gniew wzrastał z sekundy, na sekundę.
Zawsze to robiła. Ignorowała mnie, aby mnie zdenerwować.
- Co sie wtedy
stało?- pyta doktor, a ja patrzę na niego, zagryzając mocno wargi. Muszę wyznać
mu prawdę, bo może jest tak cudowny, jak opowiadała mi pielęgniarka i pomoże mi
w przejściu tego piekła, do którego trafiłam już wiele tygodni temu? Być może
jest w stanie wytłumaczyć to, co się dzieje w mojej głowie? Może naprawdę
jestem chora? Może cierpię na traumę, z powodu mojego trudnego dzieciństwa? A
może przejęłam chorobę w genach, po ojcu? Może Cathy naprawdę nie żyje, a jej
obecność w moim życiu jest tylko chwilowa i to właśnie doktor Kirschner zmusi
ją do odejścia?
- Nigdy cię nie
opuszczę- syczy tuż nad moich uchem, a jej obleśne ręce zaplatają się wokół
mnie. Zamykam oczy i wstrzymuję oddech, chcąc aby zniknęła.- Już zawsze tutaj
będę- szepcze, tym razem do drugiego ucha, a ja drgam, wydając cichy jęk.- A ty
nigdy ze mną nie wygrasz, tak jak w dzieciństwie nie mogłaś mnie prześcignąć,
pamiętasz?- pyta, a ja otwieram szeroko oczy. Doktor Kirschner wciąż siedzi
naprzeciwko mnie, ale nie mogę usłyszeć, co mówi. Widzę, jak jego usta się poruszają,
a brwi ściągają w wyrazie zaniepokojenia. Nie dociera do mnie nic, oprócz
obrzydliwego głosu mojej siostry bliźniaczki.- Już nigdy cię stąd nie
wypuszczą- mówi, przesuwając dłońmi wzdłuż moich ramion.- Nie wrócisz do Bena,
a on przestanie cię odwiedzać- syczy, a ja patrzę w stronę mojego męża. Stoi za
szybą, niewzruszony tym, co się ze mną dzieje. Zniecierpliwiony, zerka na
zegarek, jakby był tutaj z przymusu.- Widzisz? Już do niego dzwoniła. Teraz
spotykają się w waszym domu. Śpi z nią w waszym łóżku. Pozwala jej nosić twoje
ubrania, podnieca go to. Mówi do niej twoim imieniem, a ona mu na to pozwala,
udając niezrównoważoną psychicznie. Bawisz ich- przekonuje mnie Cathy, a ja
pozwalam, aby pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i znów zaciskam powieki.
Kręcę głową na boki, jakbym mogła w ten sposób ją od siebie odgonić. Jakbym
mogła się jej pozbyć i dłużej jej nie słyszeć. Tak, jak małe dzieci, które
zasłaniają twarz dłońmi, aby zniknąć.- Jesteś żałosna. Powinnaś zniknąć z jego
życia, zanim skończy tak, jak ja. Zabiłaś mnie, Katherine. Zabrałaś mi
wszystko, co mi się należało- warczy, pociągając za moje włosy i odchylając
moją głowę do tyłu.- Mój dom- wyrzuca mi, mocniej zaciskając palce na moich
włosach.- Moją pracę- drugą dłoń zaciska na moim gardle, a ja staram się ją
odepchnąć. Nic z tego, jest ode mnie silniejsza.- Mojego męża, ojca, mamę, całe
moje życie!- wrzeszczy, a ja zaczynam szlochać.
- Nie, nie, nie, nie-
powtarzam, jak mantrę, modląc się w myślach, aby zniknęła.
- Powinnaś się zabić-
szepcze, znów pochylając się nad moim uchem, po czym popycha mnie na podłogę.
Padam na kolana.
- Odejdź! Odejdź!
Odejdź!- krzyczę, a ona śmieje się w niebo głosy.- Nienawidzę cię! Nienawidzę,
słyszysz?! Nienawidzę cię!- krzyczę, patrząc w jej twarz i uderzając dłońmi o
podłogę z całych sił. Ból, który promieniuje na całe moje ciało sprawia, że mój
gniew narasta.- Odejdź!- krzyczę, a ona poważnieje i ostrożnie do mnie
podchodzi. Cofam się pod ścianę i kręcę głową na boki, bojąc się, że znów zrobi
mi krzywdę.- Nie, nie podchodź. Zostaw mnie!- błagam ją przez łzy i ukrywam
twarz w dłoniach, kołysząc się w przód i w tył. Pada przede mną na kolana,
drżącą dłonią odgarnia moje włosy i łapiąc mnie delikatnie za podbródek zmusza,
abym na nią spojrzała.
- Kochanie- szepcze,
głosem trzęsącym się od emocji. Biorę nagły haust powietrza i wydaję z siebie
cichy jęk.- Już dobrze- mruczy nad moim uchem, mocno trzymając mnie w ramionach
i kołysząc się razem ze mną.- Jestem tutaj. Kocham cię. Bez względu na
wszystko. Kocham cię- powtarza, a ja szlocham, nie mogąc dłużej znieść bólu,
który ogarnia całe moja ciało, całą moją duszę. Umieram. Umieram. Chcę umrzeć.
Ben
Młoda lekarka,
najwyraźniej zafascynowana tym, co dzieje się z moją małżonką, żwawo opowiada
mi o wynikach badań, lekarstwach, które jej podała i ich działaniu, a jedyne o
czym mogę myśleć, to Katherine, siedząca w pokoju za szybą. Doktor Kirschner,
który zajmuje się jej sprawą od samego początku, zadaje jej skromne, ostrożne
pytania, pozwalając, aby to ona nadawała tempa ich rozmowie. Mogę go słyszeć,
mogę również słyszeć ją i każde słowo, które wypowiada, łamie mi serce. Kocham
ją, odkąd tylko spotkaliśmy się po raz pierwszy, w barze mojej siostry. Kocham
ją całym sobą, całym swoim sercem, całą duszą i nigdy bym jej nie zdradził.
Nigdy nie zrobiłbym niczego, co mogłoby zranić jej uczucia.
A ona oszalała. I to
moja wina, wiem to.
Kiedy doktor zadaje
to kluczowe pytanie, Katherine milknie. Ja wiem co się stało. Moja żona rzuciła
się na obcą kobietę, powaliła ją na ziemię i uderzała jej głową o podłogę
pociągu tak długo, aż zobaczyła lejącą się krew. Pamiętam jej obłąkany wyraz
twarzy, kiedy lekarze zabierali ją z pociągu, a ona błagała mnie, abym
uwierzył, że to była jej siostra, Cathy.
Patrzę jak zamyka
oczy, a jej głowa odchyla się do tyłu. Następnie sięga rękoma do swojej szyi,
zaczyna się dusić i ostatecznie pada na kolana. Dopadam do drzwi, a młoda
lekarka próbuje mnie powstrzymać.
- To moja żona!-
warczę i odpycham ją, aby ostatecznie wejść do sali. Doktor Kirschner głośno
nawołuje Katherine do porządku, próbuje przekonać, że jest w szpitalu, że jest
bezpieczna, ale to nie działa. Mocno uderzając o podłogę rękoma płacze i
krzyczy, jakby traciła rozum. Nie widzę tego po raz pierwszy. Zanim trafiła do
szpitala, przed wypadkiem, którego była sprawczynią, miewała takie ataki
przynajmniej raz w miesiącu. Nigdy jednak nie powiedziała mi, czym były
spowodowane, a ja nie pytałem, polegając na słowach lekarzy, że antybiotyki
wszystko załatwią. Nie załatwiły.- Kochanie- szepczę, robiąc maleńki krok w jej
stronę. Cofa się pod ścianę i błaga, abym się nie zbliżał. Nienawidzi mnie, tak
mówi, ale ja wiem, że to nieprawda. A nawet jeśli, to ma do tego prawo.-
Katherine- szepczę, upadając przed nią na kolana i delikatnie odgarniając jej
włosy. Patrzy na mnie, zalana łzami i płytko oddycha, rozglądając się dookoła.
Przytulam ją. Trzymam ją w ramionach tak mocno, jak nigdy dotąd, bojąc się, że
ktoś mi ją odbierze. Nie mogę bez niej żyć. Nie mogę jej stracić. Nie mogę
pozwolić, aby oszalała.
- Już dobrze, kocham
cię. Bez względu na wszystko. Kocham cię- zapewniam ją, kołysząc ją w
ramionach, jak małe, przestraszone dziecko. Taka właśnie jest. Przerażona,
odkąd tylko jej siostrę pochłonęły płomienie. A moim zadaniem było wyciągnięcie
jej z tej spirali cierpienia i obwiniania się. Nie zrobiłem tego. Wolałem
udawać, że jest silna, że brak kontaktu z Cathy pomoże jej przejść przez
żałobę. Uwierzyłem w pozory, które stwarzała każdego dnia. Pozwoliłem jej
oszaleć z cierpienia, jakie wyżerało ją od środka przez wiele lat.
- Tak, to twoja wina-
słyszę tuż na duchem i mocno zaciskam powieki.- Pozwoliłeś jej uwierzyć, że
mnie zabiła. Teraz sam powinieneś się zabić- szepcze do mojego ucha Cathy i
kładzie głowę na moim ramieniu.
***
UWAGA! OPOWIADANIE NIE PODLEGA OCENIE CZYTELNIKÓW
ALE MOŻECIE DODAWAĆ KOMENTARZE I PROPOZYCJE TEMATÓW.
1. Język 8/10 (Znalazłam powtórzenia i ogromny błąd -
antybiotyki są lekami na bakteryjne zakażenia, psychiatrzy zapisują
psychotropy. Styl jest dobry.)
2. Pomysł 10/10 (Podoba mi się pomysł, może nie jest aż tak oryginalny,
jednak bardzo mi się spodobało)
3. Ortografia i gramatyka 9/10 (Małe literówki, więcej nie zauważyłam, pod
tym względem opieraj się na Arcanum )
4. Prowadzenie akcji 10/10 (Płynnie się czytało, chodź jeszcze troszkę
brakowało mi więcej emocji)
5. Czy powinien/powinna dołączyć do projektu? TAK (Piszesz bardzo dobrze :)
)
6. Subiektywna ocena opowiadania: Podobało mi się, mimo tego że jak na
sytuację opisy emocji były zbyt ubogie)
37/40
Varii
1. Język 9/10 (Pod względem językowym jest bardzo dobrze, chociaż
zauważyłam powtórzenia)
2. Pomysł 10/10 (Zaskoczyłaś mnie. Bardzo fajny pomysł wszystko przemyślane
i spójne)
3. Ortografia i gramatyka 7/10 (Kilka literek uciekło, zauważyłam brak
przecinków i zły zapis dialogów po wypowiedzi powinnaś robić spację, poza tym
zamiast dywiz półpauzy)
4. Prowadzenie akcji 10/10 (Brawo to było świetne! Szybka akcja,
ciekawe opisy emocji)
5. Czy powinien/powinna dołączyć do projektu? TAK (Piszesz bardzo dobrze i
mam nadzieję, że do nas dołączysz)
6. Subiektywna ocena opowiadania: Genialne jestem zadowolona i bardzo mi
się podobało. Oby tak dalej :)
36/40
Arcanum Felis
1.Język 7/10
2.Pomysł 4/10
3.Ortografia i Gramatyka 5/10
4.Prowadzenie Akcji 3/10
Długość: Zbyt krótka
19/40
Nie wiem czy powinnaś dołączyć, nie daje kredytów zaufania po ostatnim
razie. Tak poza tematem jeśli bohaterki rzeczywiście nazywałyby się Cathy i
Katherine to formalnie w świetle prawa miałyby one to samo imię i nazwisko,
ponieważ Cathy to zdrobnienie od Katherine, Catherine
Szerrys
1. Język 10/10 (Nie widzę błędów, podoba mi się, jak piszesz, rozbudowane
słownictwo, nic tylko chwalić)
2. Pomysł 10/10 (Co ja mogę powiedzieć? Jest świetnie! Podobało mi się
także, że pokazałaś sytuację z perspektywy Bena)
3. Ortografia i gramatyka 6/10 (Tutaj niestety mam parę uwag. Zauważyłam
kilka literówek, błędów interpunkcyjnych. W dialogach powinno się stawiać
półpauzę (–), a nie dywiz (-) )
4. Prowadzenie akcji 10/10 (No nie mam zastrzeżeń, było świetnie)
5. Czy powinien/powinna dołączyć do projektu? TAK (Liczę, że do nas
dołączysz)
6. Subiektywna ocena opowiadania: Podobało mi się bardzo. Pomysł
oryginalny, nigdy się z takim nie spotkałam, a to ogromny plus. Liczę, że do
nas dołączysz!
36/40
Bianka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz