Szklanka
wody
Praca w schronisku dla zwierząt nie należy do
najłatwiejszych. Codziennie widzimy nieszczęście małych bezbronnych stworzeń i
cierpienie, którego przysporzył im człowiek. Zwierzęta ufają ludziom
bezgranicznie, a oni potrafią wyrzucić je na ulicę, uwiązać przy drzewie,
pobić, albo zabić. Ból w oczach kota albo psa to najgorsze co można zobaczyć.
Czasem z bezradności nie wiemy co ze sobą począć. Mamy ochotę stąd uciec
najdalej jak się da. Ale nie możemy tego zrobić, bo jesteśmy tutaj żeby im pomóc
w bólu i cierpieniu.
Zawsze interesowałam się zwierzętami,
oglądałam programy przyrodnicze, dokarmiałam bezdomne psy i koty, wysyłałam
darowiznę na schroniska, ale w pewnym momencie poczułam, że chcę zrobić coś
więcej i bardziej się zaangażować. Wtedy postanowiłam, że dołączę do zespołu i
będę pomagać. Znajomi i rodzina byli temu przeciwni, bo wiedzieli, że
zamiłowanie do zwierząt a pomoc w schronisku do dwie różne bajki. Pomimo to
postawiłam na swoim i rozpoczęłam pracę. Na początku było ciężko. Kiedy widziałam
cierpiące zwierzęta w moich oczach pojawiały się łzy. Były momenty, kiedy
płakałam po śmierci małego niewinnego kotka znalezionego w kanalizacji albo po
nieudanej operacji jamnika. Przywiązywałam się do zwierząt i kierownik
schroniska miał obawy, że sobie nie poradzę. W tym zawodzie trzeba zachować
zimną krew i emocje zostawić w domu.
Bardzo pomogły mi szkolenia psychologiczne
dla pracowników. Psycholog pokazał nam metody radzenia sobie ze zbędnymi
emocjami i zaprezentował sposoby, dzięki którym będziemy mogli oswoić
skrzywdzone zwierzęta. Dzięki tym szkoleniom nabrałam pewności, że dam sobie
radę i zaczęłam wdrażać różne zasady do mojej pracy. Po pewnym czasie
przestałam walczyć z emocjami i radziłam sobie coraz lepiej. Odkryłam, że
zwierzęta do mnie lgną i mam z nimi bardzo dobry kontakt. Miałam w sobie coś,
co powodowało, że ufały mi i pozwalały się głaskać. Kierownik zaczął się do
mnie przekonywać, a ja coraz bardziej angażowałam się w pracę.
Mijały dni, miesiące i lata a ja pracowałam
najlepiej jak potrafiłam. Oczywiście miałam gorsze momenty, ale to normalne w
tej pracy, bo przecież nie jesteśmy z żelaza. Czasem po prostu nie da się
powstrzymać przed rozpłakaniem się, albo chęcią zabicia zwyrodnialca, który
skrzywdził niewinną istotę. Jednak najbardziej w moją pamięć zapadł dzień, w
którym poznałam wyjątkowego psa o imieniu Max.
Ten dzień rozpoczął się tak jak poprzednie:
posprzątałam boksy, nakarmiłam zwierzęta i trochę się pobawiłam z
najmniejszymi. Lubiłam momenty kiedy merdały ogonkami z zachwytu i biegały za
małą żółtą piłeczką. Jak to mówią mała rzecz a cieszy. Potrafiłam bawić się z
nimi godzinami, chociaż nie powinnam tego robić, bo inne zwierzęta czuły się
zaniedbane. Każde z nas miało swoich podopiecznych i musieliśmy poświęcać im
swój czas. Dlatego przechodziłam od boksu do boksu i spędzałam z nimi miłe
chwile. Niektórym wystarczyła tylko moja obecność, a inne domagały się
pogłaskania.
Nagle usłyszałam trzask drzwi i zobaczyłam
Mary. Była bardzo roztrzęsiona i chyba mnie szukała. Próbowała złapać oddech,
po czym się odezwała.
– Tu jesteś! Szukaliśmy cię po całym
schronisku. Chodź ze mną. Jenny cię wzywa. Przywieźli wystraszonego psa i nie
mogą sobie z nim poradzić. Jest przerażony i boi się ludzkiego dotyku.
Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem. Co ja mogę
mieć z tym wspólnego? Przecież nie jestem cudotwórcą i nie oswoję psa w ciągu
paru minut.
– Nie wiem czy dam radę. Skoro jest
wystraszony, to nie będzie łatwo – powiedziałam bezradnie.
– Chociaż spróbuj. Może ci się uda – odparła
z nadzieją w głosie, po czym dodała. – To jak idziesz?
Zastanowiłam się chwilę. Spojrzałam na Jo,
wiekowego owczarka niemieckiego, który patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem.
Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy i po chwili wiedziałam co zrobię.
– Tak, już idę.
Wyszłam z boksu, zamknęłam drzwi na zamek i
pobiegłam za Mary do pokoju przyjęć. Przed drzwiami stali policjanci i
kierownik schroniska. Dyskutowali zawzięcie, ale kiedy mnie zobaczyli wszyscy
spojrzeli w moją stronę. Przełknęłam ślinę i podeszłam do nich.
– Jak wygląda sytuacja? – zapytałam, próbując
opanować emocje.
– Znaleźliśmy go pod samochodami. Chyba
ukrywał się tam jakiś czas, bo jest bardzo brudny i zaniedbany. Próbowaliśmy go
wyciągnąć, ale się chował coraz głębiej. W końcu jakaś mała dziewczynka zaczęła
go nawoływać i powoli wyszedł. – relacjonował policjant.
– Uprzedzając twoje pytanie: pies nie należy
do tej dziewczynki. Czasem go karmiła, ale nie może go przygarnąć, bo jej
rodzice się nie zgodzili – powiedział szybko mój szef. – Proszę cię Jude, pomóż
temu biedakowi. W tobie jedyna nadzieja.
Skinęłam głową i odparłam krótko – Dobrze,
postaram się.
Otworzyłam drzwi i przeszłam przez próg.
Doktor Stevens pokazał mi ruchem głowy na szafę. Domyśliłam się, że psina tam
się ukryła. To taki mechanizm obronny przed obcymi: schowaj się najdalej jak
się da. Powoli podeszłam do szafy i kucnęłam. Spojrzałam w szczelinę między meblem
a podłogą i zobaczyłam błyszczące ślepia. Przełknęłam ślinę i starałam się
uspokoić. W głowie miałam tysiące myśli i próbowałam przypomnieć sobie wykłady
pani psycholog. Małe kroczki –
podpowiedziała świadomość. Westchnęłam głęboko i odezwałam się słodkim tonem.
– Hej piesku, jak tam pod szafą? Bezpiecznie?
Nadsłuchiwałam pisku albo skomlenia, ale pies
milczał. Wygląda na to, że bardzo się bał, dlatego spróbowałam inaczej.
– Nie bój się, nie zrobimy ci krzywdy. Jestem
Jude, a tamten pan – wskazałam ręką doktora, chociaż miałam świadomość, że
zwierzak tego nie widzi – chce ci pomóc i sprawdzić czy nie masz na sobie jakiś
niechcianych przyjaciół. Musimy cię wykąpać, bo z taką poskręcaną sierścią nikt
nie będzie chciał cię wziąć do siebie. No dalej, wyjdź spod szafy! Obiecuję, że
nic złego ci się nie stanie.
Usłyszałam ciche piszczenie. Sukces,
przynajmniej reaguje na głos.
– Trzeba nadać ci jakieś imię. Coś krótkiego
i łatwego do zapamiętania. Może Alex? – zapytałam z nadzieją w głosie, ale pies
nie zareagował, więc kontynuowałam. – Steve? Hector? A może Max?
Szczeknięcie. No to jesteśmy w domu. Pies
miał na imię Max. Nie wiem skąd mi to przyszło do głowy. Możliwe, że miałam
takie przeczucie. W gruncie rzeczy, nie miało to teraz najmniejszego znaczenia.
Ważne było tylko życie tego psiaka. Przesunęłam się bliżej szafy i zaczęłam go
nawoływać po imieniu.
– No dalej, Max! Pokaż jaki jesteś śliczny!
Chciałabym cię wreszcie zobaczyć. Halo, Max? Jesteś tam?
Usłyszałam ruch pod szafą. Doktor Stevens
cicho przesunął się w kierunku szafy i oczekiwał w napięciu na pojawienie się
psa. Kątem oka zobaczyłam wystający nosek, potem pysk i przednie łapy. Wreszcie
pojawił się w całej okazałości i zamarłam. Jego sierść była w strasznym stanie:
oblepiona rzepami i błotem, poskręcana w kołtuny. Na samą myśl o czekających go
torturach, bardzo mu współczułam. Spojrzałam na ogon — też nie wyglądał zbyt
dobrze, ale nie było tragedii. Wystarczy ogolić sierść i pies będzie jak nowy.
O ile na to pozwoli. Patrząc na niego, szczerze w to wątpiłam. Rozglądał się
nieufnie po pokoju i w pewnym momencie nasze oczy się spotkały. Rozpłynęłam się
w jego cudownych czarnych ślepiach. Pomimo krzywd jakich doznał, jego oczy
błyszczały jak zaczarowane. Nagle poczułam, że obwąchuje moją rękę. Ostrożnie
dotknęłam go po głowie i nieśmiało pogłaskałam. Nie uciekł — dobry znak.
Głaskałam go parę minut, jednocześnie patrząc mu w oczy. Usłyszałam
chrząknięcie doktora i spojrzałam w górę. Sygnalizował mi, że powinniśmy
doprowadzić psa do ładu. Skinęłam głową i ostrożnie wzięłam zwierzę na ręce.
Wyrywał się, ale zaczęłam do niego mówić i uspokoił się.
Lekarz obejrzał go dokładnie. Ja cały czas
stałam obok, bo miałam wrażenie, że znowu się schowa. Okazało się, że nie jest
z nim tak źle, jak to wyglądało na początku. Został zaszczepiony i zgoliliśmy
mu sierść. Wyglądał bez niej dość biednie, ale doktor Stevens stwierdził, że w
taki sposób szybciej dojdzie do siebie. Po zabiegach włożyliśmy go do
transportera i Mary zaniosła go do boksu. Ja chciałam to zrobić, ale szef
powiedział, ze muszę zdać raport policji. Niechętnie przystałam na tą
propozycję. Podeszłam do policjantów i powiedziałam
– Z Maxem wszystko dobrze.
– Jakim Maxem? – zapytał policjant.
– Max to ten pies, którego znaleźliście. Nie
wiedziałam jak się do niego zwracać, więc wymyśliłam takie imię. Okazuje się,
że tak na niego mówili, bo zareagował na nie z entuzjazmem. – wyjaśniłam
spokojnie, po czym dodałam. – Zgoliliśmy mu sierść, bo była bardzo brudna i nie
dało się jej rozczesać. W taki sposób szybciej wydobrzeje. Teraz musimy
zapewnić mu spokój i nakarmić.
– A potem adopcja?
Pokręciłam przecząco głową.
– Na razie to za wcześnie. Musi dojść do
siebie, a potem zdecydujemy co z nim będzie. Przepraszam, ale muszę wracać do
swoich obowiązków. Szefie, mam nadzieję, że Max będzie moim podopiecznym?
– Tak, oczywiście Jude. Jeśli tego chcesz,
Max jest twój. Wiesz co masz robić.
– Dziękuję – powiedziałam z uśmiechem, po
czym skierowałam się w stronę hali z kojcami.
Parę minut później byłam na miejscu.
Dziewczyny bardzo dobrze zajęły się Maxem. Wyścieliły mu budę i rozsypały
trochę siana. Słyszałam ciche popiskiwania z transportera. Bał się, musiałam
coś z tym zrobić. Chrząknęłam i spojrzały w moją stronę.
– Już jestem, zajmę się nim. Dziękuję za to –
powiedziałam, wskazując na budę.
Skinęły głowami i odeszły. Kucnęłam obok budy
i poprawiłam koc. Spojrzałam na psinę i uśmiechnęłam się przyjaźnie. Zaskomlał
i zaczął się kręcić. Otworzyłam drzwiczki. Wystraszony skulił się w kącie i nie
chciał wyjść.
– Max to ja, Jude. Pamiętasz mnie? No chodź,
nie bój się – powiedziałam cicho i czekałam na jego reakcję. Patrzył na mnie
nieufnie i nie poruszył się nawet o milimetr. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Nie
chciałam go zmuszać, ale coś musiałam zrobić żeby wyszedł. Nagle wpadł mi do
głowy pomysł.
– Dobrze możesz zostać w transporterze, ja
teraz zajmę się innymi zwierzętami. Przyjdę do ciebie za jakiś czas –
powiedziałam spokojnie i skierowałam się do wyjścia.
Zamknęłam drzwi i obserwowałam czy się
poruszy, ale nic takiego nie miało miejsca. Zrezygnowana ruszyłam w stronę
boksu małego jamnika. Alex był bardzo wymagającym psiakiem i domagał się
pieszczot. Bawiłam się z nim ale myślami ciągle byłam przy Maxie. Chyba to
zauważył, bo kilka razy zbyt mocno złapał mnie za palec.
Nadeszła godzina karmienia. Karma była
ustawiona w kącie, dzięki czemu nie musieliśmy biegać po całym schronisku. Pozbierałam
puste miski i powoli nabierałam ustaloną ilość według wagi zwierząt. Małe psy
dostawały mniej jedzenia niż duże. Problem był z Maxem, bo nie wiedziałam ile
mogę mu dać na początek. Zobaczyłam zbliżającego się w moją stronę szefa.
– O szefie, dobrze że jesteś. Ile mam dać
karmy Maxowi? – zapytałam, kiedy stanął koło mnie.
– Myślę, że na początek mało, bo nie wiemy
kiedy ostatnio jadł. Istnieje szansa, że rzuci się na jedzenie i się przeje, a
tego byśmy nie chcieli…
– O ile w ogóle będzie jadł – wtrąciła Mary.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
– Dlaczego tak mówisz? – zapytałam
zmartwiona.
– Byłam u niego przed chwilą. Wyszedł z
transportera i siedzi w budzie. Nawet nie napił się wody.
Szef podrapał się po głowie i pokręcił głową.
– Jeżeli nie będzie pił, będziemy musieli dać
mu kroplówkę. Musi się wzmocnić, bo Stevens mówił, że był odwodniony.
Popatrzyłam na niego z przerażeniem.
Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Problem polegał na tym, że nie wiedziałam co.
W mojej głowie było tysiące myśli.
– Pójdę do niego – powiedziałam cicho i nie
czekając na odpowiedź moich rozmówców udałam się w kierunku boksu Maxa.
Kiedy stanęłam przed drzwiami w moich oczach
pojawiły się łzy. Psina leżała smutna i wpatrywała się w jeden punkt. Miska z
wodą była pełna. Nawet się nie napił. Westchnęłam cicho i weszłam do środka.
Zauważył mnie i spojrzał w górę. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam bliżej.
– Cześć Max, jak się masz? Słyszałam, że nic
nie pijesz. Dlaczego? – zapytałam głosem, którym matki rozmawiają ze swoimi
dziećmi. – Kochanie, musisz pić, bo woda jest potrzeba do życia. A chyba chcesz
żyć, prawda? Chyba nie chcesz mnie zostawić?
Max zapiszczał cicho, ale cały czas nie
spuszczał ze mnie wzroku. Było mi go strasznie szkoda i bardzo chciałam mu
pomóc. W głowie szukałam jakiegoś pomysłu, ale niestety nic nie przychodziło mi
do głowy. Usiadłam pod ścianą, próbując coś wymyśleć. Wróciłam myślami do
wykładów psychologa. Małe kroczki –
przypomniała świadomość. No tak, nie mogę rzucać się na głęboką wodę. Odrobina
cierpliwości nie zaszkodzi. Szybko zabrałam miskę z wodą sprzed budy i wylałam
wodę do zlewu. Wzięłam szklankę z osączarki i napełniłam ją wodą. Wróciłam do
boksu i postawiłam miskę i szklankę obok budy.
Nagle usłyszałam dziwne odgłosy z boksu Alexa
i szybko tam pobiegłam. Okazało się, że jamnik szczekał na swoją żółtą
piłeczkę, która jak na złość nie chciała się poruszać. Roześmiałam się cicho i
porzucałam mu ją kilka razy. On zawsze potrafił mnie rozbawić.
Parę minut później wyszłam z jego boksu i
usłyszałam śmiech dziewczyn, które obserwowały Maxa. Nie wiedziałam o co im
chodzi i popatrzyłam na nie zdziwiona. Mary mnie zauważyła i gestem ręki
zawołała do siebie. Podeszłam powoli i wskazała mi głową mojego podopiecznego.
– Popatrz na niego – szepnęła, uśmiechając
się.
Odwróciłam się w tamtą stronę i zamarłam. Max
wyszedł z budy i rozglądał się na boki. Doszedł do miski i szklanki z wodą.
Obwąchał obie i nagle zaczął pić wodę ze szklanki! Po chwili zobaczył nas i
zaczął merdać ogonkiem wyraźnie rozbawiony! Dziewczyny były tak samo zszokowane
jak ja. Patrzyłyśmy na siebie i nie wiedziałyśmy co powiedzieć. Po chwili
roześmiałam się serdecznie, a dziewczyny mi zawtórowały. Ni stąd, ni zowąd koło
mnie pojawił się nasz szef i popatrzył na nas z zainteresowaniem.
– Co was tak rozbawiło, drogie panie? –
zapytał.
– Max – odparłam, próbując powstrzymać
śmiech.
– Nie rozumiem?
– Wiemy dlaczego nie chciał pić – odparła
Mary.
– Dlaczego?
– Nie umie pić z miski.
– Co? Jak to?
– Niech pan sam zobaczy – Mary wskazała
naszego ulubieńca. Szef spojrzał na niego i z wrażenia opadła mu szczęka. Psiak
popijał wodę ze szklanki i merdał ogonem. Mężczyzna otworzył usta ze
zdziwienia. Spojrzał w naszą stronę, potem na Maxa i znowu na nas. Wyglądał
bardzo komicznie.
– Czy on?
– Tak szefie, Max pije wodę ze szklanki –
powiedziała Mary, poklepując go po ramieniu.
– Niewiarygodne.
Popatrzyłyśmy na siebie i zaczęłyśmy się
śmiać. Po chwili szef śmiał się razem z nami. Max zaszczekał i zbliżył się w
naszą stronę. Weszłam do jego boksu i pogłaskałam go po głowie.
– Dziwny jesteś wiesz? – powiedziałam
rozbawiona całą sytuacją. – Chyba powinieneś coś zjeść, skoro już się napiłeś.
Mary możesz przynieść jego jedzenie?
– Pewnie, zaraz przyniosę – odparła i
pobiegła po miskę.
– Widziałaś, żeby pies pił ze szklanki? –
szef rozmawiał z Jenny. Widać było, że ta sytuacja bardzo go zaskoczyła.
– Oj Mark, daj spokój. Trafił nam się
francuski piesek i tyle. Pytanie brzmi do kogo on należy? I w jaki sposób
przetrwał na ulicy? Przecież musiał pić i jeść.
– Pewnie ta mała dziewczynka dawała mu jeść i
pić – wtrąciłam.
– Ale on pije ze szklanki. Myślisz, że dawała
mu wodę w szklance? – zapytał szef, drapiąc się po głowie.
– Cóż, dzieci miewają dziwne pomysły.
– To prawda – zgodziła się ze mną Jenny.
Obserwowaliśmy Maxa, który spacerował bo
swoim boksie i obwąchiwał wszystkie kąty. W między czasie Mary przyniosła
jedzenie, które postawiłam obok szklanki z wodą. Nadal nie mogłam uwierzyć w
to, że psiak pije w ten sposób, ale najważniejsze było to, że wraca do życia.
Tego samego dnia zrobiłyśmy ogłoszenia, które
chłopcy rozwiesili po całym mieście. Wydawało się, że Max komuś zaginął. Być
może ktoś go szuka, ale nie bierze pod uwagę schroniska. Mieliśmy nadzieję, że
właściciel wkrótce się odezwie.
Mijały dni i Max dochodził do pełnej
sprawności. Biegał, skakał, szczekał, cieszył się życiem. Był bardzo żywym
psiakiem i chętnie bawił się ze wszystkimi. Sierść powoli odrastała i nabierał
kolorów. Miałam przeczucie, że niedługo nas opuści. I oczywiście nie pomyliłam
się.
Miesiąc po tym, jak go znaleźliśmy, zadzwonił
telefon. Starsza pani szukała psa, który opisem pasował do Maxa. Jej zwierzak
miał tak samo na imię, więc byliśmy przekonani, że to ona. Opowiedziała mi, że
była w szpitalu przez trzy tygodnie i jej sąsiadka miała zajmować się Maxem,
ale pewnego dnia pies uciekł i tyle go widziała. Powiedziałam jej, że może
przyjść jutro zobaczyć Maxa. Bardzo się ucieszyła i oczywiście zgodziła się na
moją propozycję.
Następnego dnia w napięciu oczekiwaliśmy na
starszą panią. Max siedział grzecznie koło mojej nogi. Trzymałam go na smyczy,
bo nie wiedziałam jak zareaguje na widok kobiety. Nagle pojawiła się w drzwiach.
– Dzień dobry! – powiedziała z entuzjazmem. –
Gdzie ta moja psinka?
Te kilka słów wystarczyło, żeby doprowadzić
Maxa w stan euforii. Nigdy nie widziałam tak szczęśliwego psa. Spuściłam go ze
smyczy i pobiegł do kobiety. Merdał radośnie ogonkiem i piszczał. Kobieta
śmiała się i płakała na przemian. W moich oczach pojawiły się łzy. Cieszyłam
się razem z nimi. Takie chwile były w tej pracy najlepsze. Po paru minutach
czułości i radości kobieta podeszła do nas i uśmiechnęła się serdecznie.
– Bardzo wam dziękuję. Gdyby nie wy, Max
pewnie by już nie żył.
– Nie ma za co. To nasza praca – powiedziała
Jenny, po czym dodała – Powinna pani podziękować Jude, bo to ona zajmowała się
Maxem.
Starsza pani spojrzała na mnie i po prostu
się do mnie przytuliła.
– Dziękuję kochanie – wyszeptała mi do ucha.
– To była dla mnie przyjemność – odparłam,
uśmiechając się serdecznie.
Nagle szef chrząknął i spojrzałyśmy na niego.
– Przepraszam, ale chciałbym o cos zapytać…
– Tak?
– Kto nauczył Maxa pić wodę ze szklanki?
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona, po
czym roześmiała się serdecznie.
– Ach to! Jak Maxiu był mały, bał się miski z
wodą. Sama nie wiem dlaczego tak go przerażała i postanowiłam nauczyć go pić ze
szklanki. Wie pan, traktowałam go jak członka rodziny. Nie mam męża i dzieci.
On jest moją jedyną rodziną.
– Rozumiem. Nie ukrywam, że to mnie bardzo
zaskoczyło. Pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją…
– Francuskie pieski już tak mają! – wtrąciła
Mary, po czym wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Parę minut później pożegnałam się z Maxem i
starszą panią. Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam ten sam blask co pierwszego
dnia. Pomachałam im na odchodne i otarłam samotna łzę spływającą po moim
policzku. Cieszyłam się, że wrócił do osoby, która kocha go całym sercem. Nigdy
nie zapomnę naszego małego francuskiego pieska.
_________
Witajcie :) Od razu powiem, że moje historie są życiowe i nie znajdziecie w nich wyrafinowanego słownictwa. Taki już jest ten mój styl ;) Mam nadzieję, że spodoba się Wam ta historia. Serdecznie zapraszam do oceniania.
Temat na kolejny tydzień: Dziesięć sekund szczęścia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz