czwartek, 18 lutego 2016

Arcanum Felis - Szklanka wody

Szklanka wody

Praca w schronisku dla zwierząt nie należy do najłatwiejszych. Codziennie widzimy nieszczęście małych bezbronnych stworzeń i cierpienie, którego przysporzył im człowiek. Zwierzęta ufają ludziom bezgranicznie, a oni potrafią wyrzucić je na ulicę, uwiązać przy drzewie, pobić, albo zabić. Ból w oczach kota albo psa to najgorsze co można zobaczyć. Czasem z bezradności nie wiemy co ze sobą począć. Mamy ochotę stąd uciec najdalej jak się da. Ale nie możemy tego zrobić, bo jesteśmy tutaj żeby im pomóc w bólu i cierpieniu.
Zawsze interesowałam się zwierzętami, oglądałam programy przyrodnicze, dokarmiałam bezdomne psy i koty, wysyłałam darowiznę na schroniska, ale w pewnym momencie poczułam, że chcę zrobić coś więcej i bardziej się zaangażować. Wtedy postanowiłam, że dołączę do zespołu i będę pomagać. Znajomi i rodzina byli temu przeciwni, bo wiedzieli, że zamiłowanie do zwierząt a pomoc w schronisku do dwie różne bajki. Pomimo to postawiłam na swoim i rozpoczęłam pracę. Na początku było ciężko. Kiedy widziałam cierpiące zwierzęta w moich oczach pojawiały się łzy. Były momenty, kiedy płakałam po śmierci małego niewinnego kotka znalezionego w kanalizacji albo po nieudanej operacji jamnika. Przywiązywałam się do zwierząt i kierownik schroniska miał obawy, że sobie nie poradzę. W tym zawodzie trzeba zachować zimną krew i emocje zostawić w domu.
Bardzo pomogły mi szkolenia psychologiczne dla pracowników. Psycholog pokazał nam metody radzenia sobie ze zbędnymi emocjami i zaprezentował sposoby, dzięki którym będziemy mogli oswoić skrzywdzone zwierzęta. Dzięki tym szkoleniom nabrałam pewności, że dam sobie radę i zaczęłam wdrażać różne zasady do mojej pracy. Po pewnym czasie przestałam walczyć z emocjami i radziłam sobie coraz lepiej. Odkryłam, że zwierzęta do mnie lgną i mam z nimi bardzo dobry kontakt. Miałam w sobie coś, co powodowało, że ufały mi i pozwalały się głaskać. Kierownik zaczął się do mnie przekonywać, a ja coraz bardziej angażowałam się w pracę.
Mijały dni, miesiące i lata a ja pracowałam najlepiej jak potrafiłam. Oczywiście miałam gorsze momenty, ale to normalne w tej pracy, bo przecież nie jesteśmy z żelaza. Czasem po prostu nie da się powstrzymać przed rozpłakaniem się, albo chęcią zabicia zwyrodnialca, który skrzywdził niewinną istotę. Jednak najbardziej w moją pamięć zapadł dzień, w którym poznałam wyjątkowego psa o imieniu Max.
Ten dzień rozpoczął się tak jak poprzednie: posprzątałam boksy, nakarmiłam zwierzęta i trochę się pobawiłam z najmniejszymi. Lubiłam momenty kiedy merdały ogonkami z zachwytu i biegały za małą żółtą piłeczką. Jak to mówią mała rzecz a cieszy. Potrafiłam bawić się z nimi godzinami, chociaż nie powinnam tego robić, bo inne zwierzęta czuły się zaniedbane. Każde z nas miało swoich podopiecznych i musieliśmy poświęcać im swój czas. Dlatego przechodziłam od boksu do boksu i spędzałam z nimi miłe chwile. Niektórym wystarczyła tylko moja obecność, a inne domagały się pogłaskania.
Nagle usłyszałam trzask drzwi i zobaczyłam Mary. Była bardzo roztrzęsiona i chyba mnie szukała. Próbowała złapać oddech, po czym się odezwała.
– Tu jesteś! Szukaliśmy cię po całym schronisku. Chodź ze mną. Jenny cię wzywa. Przywieźli wystraszonego psa i nie mogą sobie z nim poradzić. Jest przerażony i boi się ludzkiego dotyku.
Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem. Co ja mogę mieć z tym wspólnego? Przecież nie jestem cudotwórcą i nie oswoję psa w ciągu paru minut.
– Nie wiem czy dam radę. Skoro jest wystraszony, to nie będzie łatwo – powiedziałam bezradnie.
– Chociaż spróbuj. Może ci się uda – odparła z nadzieją w głosie, po czym dodała. – To jak idziesz?
Zastanowiłam się chwilę. Spojrzałam na Jo, wiekowego owczarka niemieckiego, który patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem. Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy i po chwili wiedziałam co zrobię.
– Tak, już idę.
Wyszłam z boksu, zamknęłam drzwi na zamek i pobiegłam za Mary do pokoju przyjęć. Przed drzwiami stali policjanci i kierownik schroniska. Dyskutowali zawzięcie, ale kiedy mnie zobaczyli wszyscy spojrzeli w moją stronę. Przełknęłam ślinę i podeszłam do nich.
– Jak wygląda sytuacja? – zapytałam, próbując opanować emocje.
– Znaleźliśmy go pod samochodami. Chyba ukrywał się tam jakiś czas, bo jest bardzo brudny i zaniedbany. Próbowaliśmy go wyciągnąć, ale się chował coraz głębiej. W końcu jakaś mała dziewczynka zaczęła go nawoływać i powoli wyszedł. – relacjonował policjant.
– Uprzedzając twoje pytanie: pies nie należy do tej dziewczynki. Czasem go karmiła, ale nie może go przygarnąć, bo jej rodzice się nie zgodzili – powiedział szybko mój szef. – Proszę cię Jude, pomóż temu biedakowi. W tobie jedyna nadzieja.
Skinęłam głową i odparłam krótko – Dobrze, postaram się.
Otworzyłam drzwi i przeszłam przez próg. Doktor Stevens pokazał mi ruchem głowy na szafę. Domyśliłam się, że psina tam się ukryła. To taki mechanizm obronny przed obcymi: schowaj się najdalej jak się da. Powoli podeszłam do szafy i kucnęłam. Spojrzałam w szczelinę między meblem a podłogą i zobaczyłam błyszczące ślepia. Przełknęłam ślinę i starałam się uspokoić. W głowie miałam tysiące myśli i próbowałam przypomnieć sobie wykłady pani psycholog. Małe kroczki – podpowiedziała świadomość. Westchnęłam głęboko i odezwałam się słodkim tonem.
– Hej piesku, jak tam pod szafą? Bezpiecznie?
Nadsłuchiwałam pisku albo skomlenia, ale pies milczał. Wygląda na to, że bardzo się bał, dlatego spróbowałam inaczej.
– Nie bój się, nie zrobimy ci krzywdy. Jestem Jude, a tamten pan – wskazałam ręką doktora, chociaż miałam świadomość, że zwierzak tego nie widzi – chce ci pomóc i sprawdzić czy nie masz na sobie jakiś niechcianych przyjaciół. Musimy cię wykąpać, bo z taką poskręcaną sierścią nikt nie będzie chciał cię wziąć do siebie. No dalej, wyjdź spod szafy! Obiecuję, że nic złego ci się nie stanie.
Usłyszałam ciche piszczenie. Sukces, przynajmniej reaguje na głos.
– Trzeba nadać ci jakieś imię. Coś krótkiego i łatwego do zapamiętania. Może Alex? – zapytałam z nadzieją w głosie, ale pies nie zareagował, więc kontynuowałam. – Steve? Hector? A może Max?
Szczeknięcie. No to jesteśmy w domu. Pies miał na imię Max. Nie wiem skąd mi to przyszło do głowy. Możliwe, że miałam takie przeczucie. W gruncie rzeczy, nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Ważne było tylko życie tego psiaka. Przesunęłam się bliżej szafy i zaczęłam go nawoływać po imieniu.
– No dalej, Max! Pokaż jaki jesteś śliczny! Chciałabym cię wreszcie zobaczyć. Halo, Max? Jesteś tam?
Usłyszałam ruch pod szafą. Doktor Stevens cicho przesunął się w kierunku szafy i oczekiwał w napięciu na pojawienie się psa. Kątem oka zobaczyłam wystający nosek, potem pysk i przednie łapy. Wreszcie pojawił się w całej okazałości i zamarłam. Jego sierść była w strasznym stanie: oblepiona rzepami i błotem, poskręcana w kołtuny. Na samą myśl o czekających go torturach, bardzo mu współczułam. Spojrzałam na ogon — też nie wyglądał zbyt dobrze, ale nie było tragedii. Wystarczy ogolić sierść i pies będzie jak nowy. O ile na to pozwoli. Patrząc na niego, szczerze w to wątpiłam. Rozglądał się nieufnie po pokoju i w pewnym momencie nasze oczy się spotkały. Rozpłynęłam się w jego cudownych czarnych ślepiach. Pomimo krzywd jakich doznał, jego oczy błyszczały jak zaczarowane. Nagle poczułam, że obwąchuje moją rękę. Ostrożnie dotknęłam go po głowie i nieśmiało pogłaskałam. Nie uciekł — dobry znak. Głaskałam go parę minut, jednocześnie patrząc mu w oczy. Usłyszałam chrząknięcie doktora i spojrzałam w górę. Sygnalizował mi, że powinniśmy doprowadzić psa do ładu. Skinęłam głową i ostrożnie wzięłam zwierzę na ręce. Wyrywał się, ale zaczęłam do niego mówić i uspokoił się.
Lekarz obejrzał go dokładnie. Ja cały czas stałam obok, bo miałam wrażenie, że znowu się schowa. Okazało się, że nie jest z nim tak źle, jak to wyglądało na początku. Został zaszczepiony i zgoliliśmy mu sierść. Wyglądał bez niej dość biednie, ale doktor Stevens stwierdził, że w taki sposób szybciej dojdzie do siebie. Po zabiegach włożyliśmy go do transportera i Mary zaniosła go do boksu. Ja chciałam to zrobić, ale szef powiedział, ze muszę zdać raport policji. Niechętnie przystałam na tą propozycję. Podeszłam do policjantów i powiedziałam
– Z Maxem wszystko dobrze.
– Jakim Maxem? – zapytał policjant.
– Max to ten pies, którego znaleźliście. Nie wiedziałam jak się do niego zwracać, więc wymyśliłam takie imię. Okazuje się, że tak na niego mówili, bo zareagował na nie z entuzjazmem. – wyjaśniłam spokojnie, po czym dodałam. – Zgoliliśmy mu sierść, bo była bardzo brudna i nie dało się jej rozczesać. W taki sposób szybciej wydobrzeje. Teraz musimy zapewnić mu spokój i nakarmić.
– A potem adopcja?
Pokręciłam przecząco głową.
– Na razie to za wcześnie. Musi dojść do siebie, a potem zdecydujemy co z nim będzie. Przepraszam, ale muszę wracać do swoich obowiązków. Szefie, mam nadzieję, że Max będzie moim podopiecznym?
– Tak, oczywiście Jude. Jeśli tego chcesz, Max jest twój. Wiesz co masz robić.
– Dziękuję – powiedziałam z uśmiechem, po czym skierowałam się w stronę hali z kojcami.
Parę minut później byłam na miejscu. Dziewczyny bardzo dobrze zajęły się Maxem. Wyścieliły mu budę i rozsypały trochę siana. Słyszałam ciche popiskiwania z transportera. Bał się, musiałam coś z tym zrobić. Chrząknęłam i spojrzały w moją stronę.
– Już jestem, zajmę się nim. Dziękuję za to – powiedziałam, wskazując na budę.
Skinęły głowami i odeszły. Kucnęłam obok budy i poprawiłam koc. Spojrzałam na psinę i uśmiechnęłam się przyjaźnie. Zaskomlał i zaczął się kręcić. Otworzyłam drzwiczki. Wystraszony skulił się w kącie i nie chciał wyjść.
– Max to ja, Jude. Pamiętasz mnie? No chodź, nie bój się – powiedziałam cicho i czekałam na jego reakcję. Patrzył na mnie nieufnie i nie poruszył się nawet o milimetr. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Nie chciałam go zmuszać, ale coś musiałam zrobić żeby wyszedł. Nagle wpadł mi do głowy pomysł.
– Dobrze możesz zostać w transporterze, ja teraz zajmę się innymi zwierzętami. Przyjdę do ciebie za jakiś czas – powiedziałam spokojnie i skierowałam się do wyjścia.
Zamknęłam drzwi i obserwowałam czy się poruszy, ale nic takiego nie miało miejsca. Zrezygnowana ruszyłam w stronę boksu małego jamnika. Alex był bardzo wymagającym psiakiem i domagał się pieszczot. Bawiłam się z nim ale myślami ciągle byłam przy Maxie. Chyba to zauważył, bo kilka razy zbyt mocno złapał mnie za palec.
Nadeszła godzina karmienia. Karma była ustawiona w kącie, dzięki czemu nie musieliśmy biegać po całym schronisku. Pozbierałam puste miski i powoli nabierałam ustaloną ilość według wagi zwierząt. Małe psy dostawały mniej jedzenia niż duże. Problem był z Maxem, bo nie wiedziałam ile mogę mu dać na początek. Zobaczyłam zbliżającego się w moją stronę szefa.
– O szefie, dobrze że jesteś. Ile mam dać karmy Maxowi? – zapytałam, kiedy stanął koło mnie.
– Myślę, że na początek mało, bo nie wiemy kiedy ostatnio jadł. Istnieje szansa, że rzuci się na jedzenie i się przeje, a tego byśmy nie chcieli…
– O ile w ogóle będzie jadł – wtrąciła Mary.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
– Dlaczego tak mówisz? – zapytałam zmartwiona.
– Byłam u niego przed chwilą. Wyszedł z transportera i siedzi w budzie. Nawet nie napił się wody.
Szef podrapał się po głowie i pokręcił głową.
– Jeżeli nie będzie pił, będziemy musieli dać mu kroplówkę. Musi się wzmocnić, bo Stevens mówił, że był odwodniony.
Popatrzyłam na niego z przerażeniem. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Problem polegał na tym, że nie wiedziałam co. W mojej głowie było tysiące myśli.
– Pójdę do niego – powiedziałam cicho i nie czekając na odpowiedź moich rozmówców udałam się w kierunku boksu Maxa.
Kiedy stanęłam przed drzwiami w moich oczach pojawiły się łzy. Psina leżała smutna i wpatrywała się w jeden punkt. Miska z wodą była pełna. Nawet się nie napił. Westchnęłam cicho i weszłam do środka. Zauważył mnie i spojrzał w górę. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam bliżej.
– Cześć Max, jak się masz? Słyszałam, że nic nie pijesz. Dlaczego? – zapytałam głosem, którym matki rozmawiają ze swoimi dziećmi. – Kochanie, musisz pić, bo woda jest potrzeba do życia. A chyba chcesz żyć, prawda? Chyba nie chcesz mnie zostawić?
Max zapiszczał cicho, ale cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku. Było mi go strasznie szkoda i bardzo chciałam mu pomóc. W głowie szukałam jakiegoś pomysłu, ale niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Usiadłam pod ścianą, próbując coś wymyśleć. Wróciłam myślami do wykładów psychologa. Małe kroczki – przypomniała świadomość. No tak, nie mogę rzucać się na głęboką wodę. Odrobina cierpliwości nie zaszkodzi. Szybko zabrałam miskę z wodą sprzed budy i wylałam wodę do zlewu. Wzięłam szklankę z osączarki i napełniłam ją wodą. Wróciłam do boksu i postawiłam miskę i szklankę obok budy.
Nagle usłyszałam dziwne odgłosy z boksu Alexa i szybko tam pobiegłam. Okazało się, że jamnik szczekał na swoją żółtą piłeczkę, która jak na złość nie chciała się poruszać. Roześmiałam się cicho i porzucałam mu ją kilka razy. On zawsze potrafił mnie rozbawić.
Parę minut później wyszłam z jego boksu i usłyszałam śmiech dziewczyn, które obserwowały Maxa. Nie wiedziałam o co im chodzi i popatrzyłam na nie zdziwiona. Mary mnie zauważyła i gestem ręki zawołała do siebie. Podeszłam powoli i wskazała mi głową mojego podopiecznego.
– Popatrz na niego – szepnęła, uśmiechając się.
Odwróciłam się w tamtą stronę i zamarłam. Max wyszedł z budy i rozglądał się na boki. Doszedł do miski i szklanki z wodą. Obwąchał obie i nagle zaczął pić wodę ze szklanki! Po chwili zobaczył nas i zaczął merdać ogonkiem wyraźnie rozbawiony! Dziewczyny były tak samo zszokowane jak ja. Patrzyłyśmy na siebie i nie wiedziałyśmy co powiedzieć. Po chwili roześmiałam się serdecznie, a dziewczyny mi zawtórowały. Ni stąd, ni zowąd koło mnie pojawił się nasz szef i popatrzył na nas z zainteresowaniem.
– Co was tak rozbawiło, drogie panie? – zapytał.
– Max – odparłam, próbując powstrzymać śmiech.
– Nie rozumiem?
– Wiemy dlaczego nie chciał pić – odparła Mary.
– Dlaczego?
– Nie umie pić z miski.
– Co? Jak to?
– Niech pan sam zobaczy – Mary wskazała naszego ulubieńca. Szef spojrzał na niego i z wrażenia opadła mu szczęka. Psiak popijał wodę ze szklanki i merdał ogonem. Mężczyzna otworzył usta ze zdziwienia. Spojrzał w naszą stronę, potem na Maxa i znowu na nas. Wyglądał bardzo komicznie.
– Czy on?
– Tak szefie, Max pije wodę ze szklanki – powiedziała Mary, poklepując go po ramieniu.
– Niewiarygodne.
Popatrzyłyśmy na siebie i zaczęłyśmy się śmiać. Po chwili szef śmiał się razem z nami. Max zaszczekał i zbliżył się w naszą stronę. Weszłam do jego boksu i pogłaskałam go po głowie.
– Dziwny jesteś wiesz? – powiedziałam rozbawiona całą sytuacją. – Chyba powinieneś coś zjeść, skoro już się napiłeś. Mary możesz przynieść jego jedzenie?
– Pewnie, zaraz przyniosę – odparła i pobiegła po miskę.
– Widziałaś, żeby pies pił ze szklanki? – szef rozmawiał z Jenny. Widać było, że ta sytuacja bardzo go zaskoczyła.
– Oj Mark, daj spokój. Trafił nam się francuski piesek i tyle. Pytanie brzmi do kogo on należy? I w jaki sposób przetrwał na ulicy? Przecież musiał pić i jeść.
– Pewnie ta mała dziewczynka dawała mu jeść i pić – wtrąciłam.
– Ale on pije ze szklanki. Myślisz, że dawała mu wodę w szklance? – zapytał szef, drapiąc się po głowie.
– Cóż, dzieci miewają dziwne pomysły.
– To prawda – zgodziła się ze mną Jenny.
Obserwowaliśmy Maxa, który spacerował bo swoim boksie i obwąchiwał wszystkie kąty. W między czasie Mary przyniosła jedzenie, które postawiłam obok szklanki z wodą. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że psiak pije w ten sposób, ale najważniejsze było to, że wraca do życia.
Tego samego dnia zrobiłyśmy ogłoszenia, które chłopcy rozwiesili po całym mieście. Wydawało się, że Max komuś zaginął. Być może ktoś go szuka, ale nie bierze pod uwagę schroniska. Mieliśmy nadzieję, że właściciel wkrótce się odezwie.
Mijały dni i Max dochodził do pełnej sprawności. Biegał, skakał, szczekał, cieszył się życiem. Był bardzo żywym psiakiem i chętnie bawił się ze wszystkimi. Sierść powoli odrastała i nabierał kolorów. Miałam przeczucie, że niedługo nas opuści. I oczywiście nie pomyliłam się.
Miesiąc po tym, jak go znaleźliśmy, zadzwonił telefon. Starsza pani szukała psa, który opisem pasował do Maxa. Jej zwierzak miał tak samo na imię, więc byliśmy przekonani, że to ona. Opowiedziała mi, że była w szpitalu przez trzy tygodnie i jej sąsiadka miała zajmować się Maxem, ale pewnego dnia pies uciekł i tyle go widziała. Powiedziałam jej, że może przyjść jutro zobaczyć Maxa. Bardzo się ucieszyła i oczywiście zgodziła się na moją propozycję.
Następnego dnia w napięciu oczekiwaliśmy na starszą panią. Max siedział grzecznie koło mojej nogi. Trzymałam go na smyczy, bo nie wiedziałam jak zareaguje na widok kobiety. Nagle pojawiła się w drzwiach.
– Dzień dobry! – powiedziała z entuzjazmem. – Gdzie ta moja psinka?
Te kilka słów wystarczyło, żeby doprowadzić Maxa w stan euforii. Nigdy nie widziałam tak szczęśliwego psa. Spuściłam go ze smyczy i pobiegł do kobiety. Merdał radośnie ogonkiem i piszczał. Kobieta śmiała się i płakała na przemian. W moich oczach pojawiły się łzy. Cieszyłam się razem z nimi. Takie chwile były w tej pracy najlepsze. Po paru minutach czułości i radości kobieta podeszła do nas i uśmiechnęła się serdecznie.
– Bardzo wam dziękuję. Gdyby nie wy, Max pewnie by już nie żył.
– Nie ma za co. To nasza praca – powiedziała Jenny, po czym dodała – Powinna pani podziękować Jude, bo to ona zajmowała się Maxem.
Starsza pani spojrzała na mnie i po prostu się do mnie przytuliła.
– Dziękuję kochanie – wyszeptała mi do ucha.
– To była dla mnie przyjemność – odparłam, uśmiechając się serdecznie.
Nagle szef chrząknął i spojrzałyśmy na niego.
– Przepraszam, ale chciałbym o cos zapytać…
– Tak?
– Kto nauczył Maxa pić wodę ze szklanki?
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona, po czym roześmiała się serdecznie.
– Ach to! Jak Maxiu był mały, bał się miski z wodą. Sama nie wiem dlaczego tak go przerażała i postanowiłam nauczyć go pić ze szklanki. Wie pan, traktowałam go jak członka rodziny. Nie mam męża i dzieci. On jest moją jedyną rodziną.
– Rozumiem. Nie ukrywam, że to mnie bardzo zaskoczyło. Pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją…
– Francuskie pieski już tak mają! – wtrąciła Mary, po czym wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Parę minut później pożegnałam się z Maxem i starszą panią. Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam ten sam blask co pierwszego dnia. Pomachałam im na odchodne i otarłam samotna łzę spływającą po moim policzku. Cieszyłam się, że wrócił do osoby, która kocha go całym sercem. Nigdy nie zapomnę naszego małego francuskiego pieska.

_________

Witajcie :) Od razu powiem, że moje historie są życiowe i nie znajdziecie w nich wyrafinowanego słownictwa. Taki już jest ten mój styl ;) Mam nadzieję, że spodoba się Wam ta historia. Serdecznie zapraszam do oceniania. 

Temat na kolejny tydzień: Dziesięć sekund szczęścia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mia Land of Grafic