czwartek, 18 lutego 2016

Szerrys ~Szklanka Wody.

SZKLANKA WODY ~
  Zielona doniczka. Zielona doniczka z kwiatem. Zielona doniczka z kaktusem w środku. Stoi na parapecie przede mną. Jak dawiej. Moje myśli niebezpiecznie zmierzają do Niej. Do jej ciemnego blondu włosów, w cholerę długich nóg i tych oczu, pięknych zielonych tęczówek. Oczy, które były wstanie zdobyć wszystko czego tylko zapragnęły, bez używania słów. Jej usta rozciągające się w pięknym uśmiechu, należał tylko do mnie. To był ten uśmiech, którym obdarzała tylko mnie, teraz jestem tylko nikim. Nic już dla niej nie znaczę, a przecież to wszystko co nas łączyło. Wszystko zostało zrujnowane przez jedną głupią szklankę wody. Bo musiałam siedzieć przed tym parapetem, bo musiałam rysować tę pieprzoną zieloną doniczkę z zdechłym kaktusem. To nadal było zbyt świerze. Gdybym to zrobiła. Gdybym poszła po tę szklankę wody. Ona by tu była. Siedziałaby koło mnie, tuliła do siebie. Musiałam kiedyś ją od siebie odepchnąć. Musiałam kurwa. Jeślibym jej nie... Cholerny dzwonek do drzwi.
Leniwie ze szklącymi się oczami wstaję ze skrzypiącego bujanego fotela i opuszczam mój mały pokój zawalony książkami. Przechodzę przez korytarz gdzie na podłodze walają się listy z rachunkami, które pewnie są jeszcze z zeszłego roku, ale omijam je otwierając ciężkie drzwi mieszkania. Odgarniam z twarzy ciemne włosy spoglądając na intruza przed sobą.
Mężczyzna z brązowymi oczami wpatruje się we mnie. Mimo, że jest niski to i tak góruje nade mną, zupełnie jak Ona. Chrząka dając mi do zrozumienia, że oczekuje ode mnie uwagi, więc nawiązuję z nim kontakt wzrokowy i opieram się o framugę drzwi.
- Tak? - Pytam zachrypniętym głosem. Prawda. Dawno nie mówiłam. Ograniczam się od ponad czterech lat do kiwania głową. Jednak jego nie zraża mój głos i otwiera usta chcąc już coś powiedzieć gdy z jego kieszeni wydobywa się wibracja telefonu.
- To szef. - Mówi i sięga po komórkę, a ja otwieram lekko usta podnosząc brew. Bez słowa zaczyna szybko tłumaczyć się gościowi po drugiej stronie słuchawki, a ja wycofuję się do mieszkania zatrzaskując drzwi. Wzdycham chcąc odejść jednak mocne uderzenie pięścią mi nie pozwala. Ponownie otwieram drzwi i grobowym tonem się odzywam.
- Wchodźcie i bierzcie z niego wszyscy. - Parskam zezując na faceta w koszuli przede mną.
- Jeśli trafiłem pod właściwy adres, a zwykle trafiam do...
- Na pewno nie do tej dziury co powinieneś. - Przerywam mu i wpuszczam go do środka wchodząc do kuchni gdzie nasz... mój kot zrobił sobie legowisko na środku blatu, i aktualnie tam leży, śledząc swoimi małymi wrednymi oczkami poczynania brązowookiego. Opieram się o kuchenkę zakładając ręce na piersiach, gdy mężczyzna lustruje wzrokiem moją przytulną kuchnię w żółtym kolorze. - Chcesz czegoś ode mnie? - Warczę cicho złowrogo nastawiona. To wszystko jej wina. Że jej tu nie ma, że muszę ze wszystkim walczyć sama.
 Zaciskam mocno dłonie i odwracam wzrok czując kłujące łzy. Staram się o niej nie myśleć. Nie wyciągać jej na wierzch dzienny. Nienawidzę tego. Nienawidzę, że odeszła, a mimo to nadal tu jest.  Nie mogę się dziś poddać. Nie przy tym facecie.
- Jestem terapeutą. Mam na imię Lorrel. I przysłała mnie pewna bliska ci osoba. -  Spoglądam na niego zaskoczona. Otwieram szerzej oczy szybko mrugając.
- Mam tylko jedną bliską mi osobę. - Mówię cicho, zagłębiając się w brązowe ciepłe oczy. Lorrel powoli się uśmiecha i pochodzi do mnie bliżej.
- Maya nie była pewna czy z tobą wszystko w porządku, więc przysłała mnie tu. - Marszczę brwi zastanawiając się co takiego mogło ją do tego skłonić. Przecież odeszła już dawno temu.
- Ty zapewne chcesz o tym porozmawiać co? - Zaczynam się powoli irtować, bo do cholery jasnej, nie ma jej przez cztery lata i nagle, od tak po prostu, zwala na mnie jakiegoś terapeutę.
Chyba, każdy byłby wkurzony, jeśli nie gorzej. Przecież mogłam się pogodzić z jej odejściem prawda? Mogłam. Jednak wcale tak się nie stało, a jeśli ona się o tym dowie będzie miała głupią satysfakcję... O czym ja właściwie pierdolę. To Maya.
Ta, którą kocham. Osoba mająca wielki wpływ na moje życie i na mnie,  moja przyjaciółka. Maya znająca mnie i moje życie na wskroś. Wiedząca o mnie wszystko. Urocza i wspaniała dziewczyna, która zapewne teraz już wydoroślała i jest dojrzała, jednak to nic. Nadal jest sobą. Taką mam nadzieję.
- Chodź, Angie. Mam dla ciebie list. - Mówi spokojnie Lorrel, łapiąc mnie ciepłą dłonią za nadgarstek, prowadząc do mojego jedynego czystego pomieszczenia w mieszkaniu, salonu. Siadamy na brązowej kanapie, a brązowooki wyciąga z wnętrza swojej kurtki białą kartkę.
- Wiesz co tu jest? - Moje gardło ściska niewidzialna siła, a ja zaczynam drżeć ze zdenerwowania. Lorrel kręci głową wsuwając mi w dłonie papier. Biorę głęboki wdech i z dreszczem strachu rozwieram kartkę.
            Angie. Wiem, że być może jest za późno. Chyba obydwie wiemy. Nigdy tak naprawdę nie pozwoliłam Ci być sobą prawda? A jednak ufałaś mi. Ja ufałam Tobie. Tamta sytuacja, nie powinna mieć miejsca, rozumiesz to prawda? Rozumiesz, że nie mogłam postąpić inaczej, znałaś moją przeszłość. I moje uprzedzenia. Ja znałam Ciebie. Nadal siebie znamy. A tamta szklanka wody, zniszczyła wszystko co budowałyśmy razem. Naszą przyjaźń. Naszą jedyną miłość. Wiesz, że nie umiem bez Ciebie żyć. Wiesz o tym. I ja wiem. A właściwie wiedziałam. Bo, nie ma mnie tu, Angie. Uciekłam. Zostawiłam Cię, przepraszam.
Kocham Cię bardzo mocno, ile bym dała by znów Cię przytulić.      
                                                                                                                                           Maya.
   Krztuszę się łzami patrząc na słowa napisane jej pismem. Moja pierś szybko się unosi, a dolna warga niespokojnie drży. Jednak to nic w porównaniu z tym co się dzieje wewnątrz mnie.
 Nie ma we mnie szoku. Szok już dawno opuścił moje życie, gdy byłam małą dziewczynką.
    Maya była i będzie pierwszą  dziewczyną, która wywołała we mnie takie uczucia jak te.
Czuję jak coś we mnie wygasa. Jak zanika ta chęć życia. To wszystko czego pragnęła Maya. To wszystko dlaczego żyłam. Wszystko co miało dla nas znaczenie po prostu odeszło. I odeszło wcześniej, nie teraz. Odeszło wraz z kolorem jej oczu. Z kolorem tej przeklętej doniczki, odeszło wraz z tą szklanką wody. Tracąc Mayę, straciłam byt. Mimo, że patrzę przed siebie to nie widzę tego co tam jest, widzę piękne szmaragdowe tęczówki. Nie słyszę głosu Lorrela szepczącego do mego ucha, słyszę jej śmiech. Dźwięk, który niegdyś był tym czym dla niemowlaka jest matka. Moje usta nie drżą z powodu odczuć, one czują jej delikatny policzek. Moja ręka nie jest zaciśnięta w pięść z powodu strachu jaki mnie opanował, moja ręka jest spleciona z tą jej większą od mojej, dającą ciepło i poczucie troski. Drugą dłonią ściskam mały kluczyk z uchem w kształcie serca, Maya również taki ma. Dostała go ode mnie na urodziny. I ona również teraz to robi.  Patrzy na mnie z tym uśmiechem. Trzyma za rękę.
 Nagle coś pstryka i Maya znika. Otrząsam się lekko i patrzę zapłakanymi oczyma na Lorrela. Ten wyciera mi chusteczką łzy i spogląda uważnie w oczy.
- Już możesz mi powiedzieć? - Jego głos nie jest natarczywy. Jest dobry i delikatny. Wzdycham i kiwam głową składając kartkę powoli. - O co chodzi z tą szklanką wody? - Szepcze, a ja się krzywię.
- Opowiem ci pokolei. - Mówię spokojnie starając się ochłonąć.  Czuję niesamowity palący ból w piersi. - Ja i Maya. My. Byłyśmy... Nie. Jesteśmy przyjaciółkami. Musisz wiedzieć też, że ani ona ani ja nie miałyśmy łatwego dzieciństwa. Cóż.. może ci mówiła, a może nie. Jednak ja nie mam zamiaru naruszać prywatności osoby, która szczerze mnie kochała. Możliwe, że to co się działo pomiędzy mną, a nią było tym co ludzie nazywają codziennością w swoim życiu. Dla mnie to było jak szklanka wody dla odwodnionionego człowieka, jak zrzucenie zimowej kurtki w upalny dzień, to było jak żyła złota dla biedaka, a nawet i więcej. Maya była, jest moim szczęściem. I wiem, że ja nim też byłam. Była tym czego tak bardzo pragnęłam. - Głos mi drży i sprawia, że chcę uciec. - Gdy byłam mała byłam świadkiem wielu krzywd w moim domu. Awantury pojawiały się u nas w domu jak listonosz codziennie rano. A wódka na stole była lód na Grenlandii. Za to pieniądze... Były jak Święty Mikołaj. Nigdy nie byłeś pewien czy przyjdzie. Czy czegoś nie przeskrobałeś, ty żałowałeś gdy byłeś mały tego, że nabroiłeś. Ja tego, że żyję.  Aż pewnego dnia obudziłam się jak księżniczka, cała nimi obłożona. Od góry do dołu, a mój brat powiedział, że są moje. Nie wzięłam ich, wiedziałam, że to źle. Odepchnęłam jedyną rzecz, która mogła potem ulepszyć mi byt. - Lorrel patrzy na mnie z powagą podczas gdy mówię wpatrzona w swój kluczyk na szyi. Obracam go powoli między palcami. - Znacznie potem pojawił się on. Nie był to nikt dobry. Namawiał mnie do okropnych rzeczy, robił ze mną co chciał, a ja mu na to pozwalałam.  Pozwalałam mu się pieprzyć w wieku czternastu lat. Bo inaczej nie potrafiłam. Bo nie mogłam się sprzeciwić. Na Mayę czekałam czternaście lat. Moja mała dawka szczęścia od tak wkroczyła do mojego życia, i wiesz? Mimo, że los naprawdę czasami był przeciw nam, to się nie poddałyśmy. Od pierwszej naszej rozmowy było pomiędzy nami tak dobre zrozumienie jak między starymi przyajciółmi. To było niezywkłe. A przez pierwsze kilka dni płakałam cały czas przez nią. Nie dlatego, że robiła coś co mnie raniło, wręcz przeciwnie, robiła wszystko bym czuła się kochana, nigdy nikt taki dla mnie nie był. To było takie cudowne, gdy po prostu była obok bo chciała mnie, chciała być. Kochała mnie taką jaką jestem, nadal kocha. - Nie wiem czy brązowooki rozumie o co mi chodzi, ale przygryza wargę w konsternacji, a ja uśmiecham się płacząc. - Zawsze uważała mnie za uroczą, a ja kochałam każdą jej cząstkę. Bałam się, że się w niej zakocham. Teraz wiem, że to z tą cholerną szklanką nie było miłością. Nie taką jakiej się bałam. To było wciąż to samo co do niej czułam tylko znacznie silniejsze, to była zwykła potrzeba rzymania jej w ramionach. - Lorrel chrząka i daje mi znać, że nic nie rozumie. - Rysowałam kwiata w doniczce, którego mam w sypialni. Cztery lata temu. Maya kazała mi go podlać, jednak ja zbyt leniwa by cokolwiek zrobić siedziałam dalej i rysowałam tego cholernego kwiata. Nawet nie wiem jak i o co zaczęłyśmy się sprzeczać, wkurzyłam się poszłam po szklankę wody do tego kaktusa i przyniosłam ją do sypialni, oblewając płynem Mayę. Była mokra. I taka śliczna. Zrobiłam coś, czego nigdy nie chciałam dla siebie, a zrobiłam to komuś kogo kochałam. To zabrnęło za daleko, rozumiesz Lorrel?-Pytam zwracając się do niego. Kiwa z szeroko otwartymi oczami. Wstaję powoli. - Wyszła. Nigdy nie wracając.-Szepczę, wchodząc do kuchni. Nalewam do szklanki wody i idę spokojnym krokiem do sypialni.
-Gdzie idziesz, Angie?-Pyta mnie mężczyzna gdy otwieram okno, siadając na parapecie. Jednak ja już nie zwracam na niego uwagi. Bo widzę Ją. Ponownie chwyta moją rękę. Czuję coraz mniejszą tęsknątę. Ustępuje mój ból, wkracza we mnie dawna pewność, że Maya jest blisko. Czuję jak zimny wiatr oblewa moją twarz.
- Idę do Mai. - Mówię chwytając mocniej swoją przyjaciółkę i wraz ze szklanką wody w ręce szybuję w dół w ciepłych ramionach. Kocham ją, a ona mnie. Wszystko co mamy to szklanka wody.

3 komentarze:

  1. 1. Język: 9/10 Nie zauważyłam błędów językowych ani powtórzeń... ale brakuje mi troszkę języka literackiego, nie wątpię jednak że niedługo sama go podłapiesz :)
    2. Pomysł 10/10 WoW... Szerrys, zaskoczyłaś mnie. Pomysł oryginalny i wyjątkowy (w innym stylu niż twój normalny. Oba pokochałam serduchem całym mym). Podoba mi się.
    3. Ortografia i gramatyka: 9/10 Mam wrażenie że brakowało paru przecinków, ale niczego więcej nie zauważyłam.
    4. Poprowadzenie akcji: 9/10 W takich opowiadaniach, zamiast akcji patrzę na opisy emocji. Było dobrze ale może być lepiej. Mogłaś troszkę bardziej rozwinąć rys emocjonalny bohaterki.
    5. Długość opowiadania: Zbyt krótkie - chciałabym zobaczyć co by z tego wyszło, gdybyś troszku rozwinęła emocje.

    Opowiadanie mile mnie zaskoczyło i powiem Ci szczerze, że nie spodziewałam się tak szybko, tak dojrzałej pracy (wiem o tobie troszku więcej niż inni. Nie uważam jednak że jesteś gorsza). Wielkie gratulacje Szerrys

    Varii

    OdpowiedzUsuń
  2. 1. Język 7/10 Jest ok, ale bez fajerwerków. Zauważyłam powtórzenia
    2. Pomysł 6/10 Niezbyt mi się podobało. Momentami nie wiedziałam o co chodzi
    3. Ortografia i gramatyka 5/10 Zły zapis dialogów (ostatnio wyjaśniłam Ci poprawne reguły, ale ich nie zastosowałaś, cóż szkoda), brak przecinków, nie podoba mi się sposób zapisu listu i szyk niektórych zdań
    4. Prowadzenie akcji 10/10 Jedyna rzecz, do której nie mogę się przyczepić. Brawo za to!
    5. Długość opowiadania: za krótkie

    Szczerze mówiąc niezbyt mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szerze? Piszę dla siebie i dlatego dialogi będę pisała jak mi się podoba. Wszelkie twoje opinie zawierające w sobie to wszystko jak powinno być poprawnie mnie nie interesuje, bo przepraszam bardzo kiedyś były reguły w dramatach trzech jedności i nikt Szekspirowi za ich złamanie głowy nie uciął. Więc jeśli oczekujesz ode mnie ideału to możesz się bardzo zawieść, a to opowiadanie jest na faktach więc wybacz, że nie podoba ci się prawdziwy świat :)

      Usuń

Mia Land of Grafic