„Człowiek
w klatce”
by. Varii
Cisza,
tak bezkresna że nie słyszę niczego poza własnym oddechem co rusz
przyspieszającym i zwalniającym, zależnie od napięcia obolałych mięśni. Nie mam
pojęcia gdzie jestem i jak się tu znalazłem, lecz nie potrafię nawet opisać
tego miejsca, z powodu nieprzeniknionego mroku otaczającego moją osobę. Jednak
wiem że moje więzienie jest długie na dwadzieścia kroków i szerokie na drugie
tyle.
Nazywam
się Oliver i mam dwadzieścia sześć lat. Mieszkam w małej miejscowości leżącej
na wschód od Seattle. Jestem wysokim mężczyzną o ciemnej karnacji, czarnych
włosach i przenikliwie błękitnych oczach. Złamałem wiele kobiecych serc i
mógłbym podejrzewać że złamie kolejne, gdybym widział szanse na wydostanie się
z tego nieznanego mi miejsca. Zastanawiam się ile czasu się już tu znajduję,
lecz moim jedynym wyznacznikiem są posiłki podawane mi przez małą szczelinę w
jednym rogu sali i wizje…
Przeżyłem
już dwadzieścia wizji i to właśnie przez nie znienawidziłem światło. Gdy mrok
opuszczał pokój, przychodziły obrazy najbardziej skrywanych lęków przez moje
serce i pomimo tego że często się powtarzają, nie potrafię przywyknąć. Całą
sytuacja trwa od czterdziestu posiłków i dwudziestu wizji, pomiędzy nimi staram
się spać i myśleć nad sposobem ucieczki. Jak uciec z miejsca, o którym się nic
nie wie, a w jedynym momencie, gdy mogę się wszystkiemu przyjrzeć jestem zajęty
przez ogarniającą mnie panikę? Nie jestem przekonany czy kiedykolwiek będę w
stanie znaleźć sposób by wrócić do domu. Dręczy mnie jeszcze jedno, ważniejsze
chyba pytanie. Dlaczego i kto umieścił mnie w tym miejscu? Nie mam wątpliwości
że zostałem porwany, gdyż nie przypominam sobie bym w ostatnim czasie
dobrowolnie zapisywał się do podejrzanych projektów. Jaki jest cel by
przetrzymywać człowieka w mroku i dręczyć go najgorszymi koszmarami? Chyba że
porwał mnie jakiś sadysta, który rozkoszuje się moim cierpieniem. Mimo że od
czterech lat studiuje psychiatrie na Uniwersytet Kalifornia nie potrafię
wytłumaczyć, dlaczego ktokolwiek miałby porywać biednego studenta i
przetrzymywać go przez tyle czasu w tak dziwnym miejscu. Zauważyłem tylko
jedno, ktoś musiał mnie doskonale znać ponieważ wszystkie wizje przedstawiają
moje największe lęki.
Gdy
po raz pierwszy ujrzałem światłość pojawił się obraz mojej zmarłej dziewczyny.
Nic nie mówiła, lecz jej spojrzenie było tak wymowne, jakby krzyczała „To ty
mnie zabiłeś Oliver, to twoja wina.” . Gdy miałem piętnaście lat, Miriam spadła
z wieżowca. Próbowała mi udowodnić że nie boji się stanąć na krawędzi dachu i
krzyknąć że jest wolna. Byliśmy wtedy młodzi i głupi a anarchia przyciągała nas
swą wolnością i buntem. Wychyliła się do przodu by… w sumie sam Niewinem
dlaczego. Możliwe że zakręciło jej się w głowie i straciła równowagę, tak
orzekli biegli oczyszczając mnie od zarzutów. Lecz ja byłem winny, nie
powstrzymałem jej, nie złapałem. W tej koszmarnej wizji stała bardzo długo
patrząc mi prosto w oczy. Była tak samo piękna jak w dniu śmierci, jej długie
blond włosy rozczochrane przez wiatr i wielkie, czerwone rumieńce na policzkach
wywołane ekscytacją i adrenaliną. Jej długa, czerwona spódnica opadała aż do
kostek a pomarańczowa bluzka opinała szczupły brzuch i obfity, jak na
piętnastolatkę biust. Dlaczego się tu pojawiła? Jaki jest cel tego wszystkiego?
Nie rozumiałem. Wykorzystałem okazję, którą mi dali i cicho, prawie
niesłyszalnie wypowiedziałem słowa jakie zawsze chciałem jej przekazać..”Wybacz
mi kochanie, przepraszam.” Stała tam jeszcze przez chwilę, poczym światło znów
zgasło i ona zniknęła. Wtedy mrok wydawał mi się ciemniejszy, dziś jednak wiem
ze jest on mą ostoją.
Dzięki
regularności następujących zdarzeń, mogłem przewidzieć, kiedy znów rozpęta się
piekło. Po każdej wizji następowała długa cisza. Najpierw dostawałem
posiłek i miałem czas, który zwykle
przeznaczałem na sen. Kiedy podawano drugi posiłek, wiedziałem że trzeba mieć
się w gotowości bo niedługo znów się zacznie. Próbowałem zasnąć przed tym co ma
się zdarzyć, lecz coś mi na to nie pozwalało. Miałem wrażenie jakby jakieś
promieniowanie utrzymywało mnie w stanie gotowości (co jest całkiem możliwe).
Po pewnym czasie przystosowałem się do systemu, który tu panował i dzięki temu
oszczędzałem sobie maksymalnie nieprzyjemne doznania. Starałem się wyznaczyć
czas, który ty spędzam, lecz to również było niemożliwe (kto normalny jest w
stanie przez wiele godzin liczyć sekundy?). Wszystko to było jakby zaplanowane
bym nie mógł dowiedzieć się niczego o więzieniu w którym mnie zamknięto.
Nie
będę was zanudzał opisem każdego lęku lecz skupie się na tych najbardziej
znaczących.
Pewnego
razu… Ciii… coś się dzieje. Światło, oślepiające i jaskrawe. Zamykam oczy by
nie widzieć togo co przygotowano mi na dziś. Doskonale wiem że to nie zadziała
ale udawanie dodaje sił i nadziei. Nie wiem ile czasu minęło, uchyliłem powieki
by znaleźć odpowiedź dręczącą mnie od jakiegoś czasu „Co tym razem?”.
Zobaczyłem tylko stół i krzesło i doznałem szoku. Nigdy nie żywiłem lęku
związanego z tymi przedmiotami, wstałem więc i postanowiłem się rozejrzeć.
Moje
więzienie było śnieżnobiałym sześcianem o jednolitej strukturze bez
jakichkolwiek rys. Na jednej ścianie (obok krzesła i stołu) znajdowała się
malutka szczelina, przez którą wsuwają mi jedzenie. Skierowałem kroki w tamtą
stronę, gdy nagle ujrzałem na blacie ławy sześciostrzałowy pistolet. Poczułem
jak ogarnia mnie paraliż. Pamiętam jak kiedyś zmuszono mnie do gry w Rosyjską
Ruletkę. Ciemne pomieszczenie, przymglone przez dym papierosowy. Jeden z
mężczyzn był bardzo niezadowolony z wyniku pokera (oskarżył mnie i mojego
przyjaciela o kantowanie) postanowił rozstrzygnąć swoje rację za pomocą
Ruletki. Miałem szczęście, Dimitr też miał. Wiem co powinienem teraz zrobić,
lecz nie zamierzam grać ich zasadami a światło może mi się przydać. Kładę się
na ziemi i staram się dojrzeć co jest po drugiej stronie ściany lecz widzę
tylko wszechobecny mrok. Nie odczuwam strachu, jestem spokojny jak nigdy dotąd
w tym miejscu, gdyż pierwszy raz światło nie oznacza lęku. Trzask, nagle na
krześle widzę siedzącą dziewczynę jak przykłada sobie lufę rewolweru do skroni „Albo
ty albo ja” szepcze. Jednak nie dała mi czasu na reakcję, zakręciła magazynkiem
i wystrzeliła. Miała pecha. Jej głowa opadła na blat stołu plamiąc go krwią.
Dlaczego? To nie był mój lęk, więc dlaczego? Zmienili zasady gry?
Prawdopodobnie nie spodobało im się że nie postępuje tak jak sobie
przewidzieli. Jest to bardzo niedorzeczne i dziecinne zachowanie moim zdaniem,
lecz niestety jestem zależny od tych ludzi. Nagle poczułem się niesamowicie zmęczony,
czyżby rozpylili jakiś środek nasenny? Nie było mi dane poznać odpowiedzi.
Obudził
mnie huk, rozejrzałem się dookoła i zaparło mi dech w piersi. Siedziałem na
krześle a na stole leżał trup dziewczyny od ruletki. Było to jedyne miejsce w
którym jeszcze znajdowała się podłoga. Wilka ziejąca dziura bez żadnego dna i
już wiedziałem jak muszę postąpić. Od zawsze bałem się przepaści i wszelkich
wysokości. Zmierzenie się z tym lękiem będzie misją samobójczą i tylko nadzieja
że potem mnie uwolnią pozwoliła mi stanąć na krześle przodem do miejsca mojego
przeznaczenia. Serce zaczęło mi bić tak, jakby próbowało wyrwać się z piersi a
przed oczami pojawiły się mroczki. Zebranie w sobie resztek odwagi było tak
trudne, prawie niemożliwe. W jednym Momocie ugiąłem nogi w kolanach i odbiłem
się od twardej struktury drewna. Leciałem bardzo długo w dół „Wprost do piekła”,
przeleciało mi przez myśl. W ostatnim momencie pożegnałem się z życiem i
zemdlałem.
Biała,
sterylnie czysta sala i to irytujące pikanie aparatury podłączonej do mojego
serca, głowy i nadgarstków. Zapach chemii i leków był tak przykry dla mego
powonienia że zmarszczyłem nos. Przez pierwszy Momot nie mogłem sobie
przypomnieć gdzie jestem i dlaczego tu trafiłem, gdy nagle przypomniała mi się
sytuacja z uwięzieniem. Zacisnąłem w pięść fragment prześcieradła. Nie
pozwolili mi umrzeć. Pozostawili mnie przy życiu, prawdopodobne by prowadzić na
mnie jakieś inne, chore eksperymenty. Muszę się uciec. Otworzyłem oczy lecz
poraziło mnie światło słoneczne. „Ogarnij się”, krzyknąłem w duchu i usiadłem.
Na pierwszym roku medycyny, przerabialiśmy takie maszyny jak te, więc bez
problemu odłączyłem je od prądu i siebie. Postawiłem bose stopu na zimnej
podłodze i powoli zacząłem przemieszczać się ku wyjściu, gdy nagle do pokoju
weszła niska, starsza kobieta w kitlu lekarskim. Jej twarz wyrażała zdumienie
zmieszane z radością. Głos kobiety przypominał mi ćwierkanie słowika.
- Oliver, nareszcie.
Myśleliśmy że serum uwięzi Ciebie na parą dni a nie na dwa miesiące.
Zaczynaliśmy się martwić i już mieliśmy próbować Cię wybudzać a tu taka
niespodzianka. Usiądź przebadam Cię. Nazywam się Marisa Druell i jestem twoim
psychiatrą prowadzącym.
Nie byłem w stanie zrozumieć
o czym ta kobieta do mnie mówi. Dlczego mam psychiatrę prowadzącego i o jakim
serum oni… Serum Strachu. Oczywiście. Serum uruchamia odpowiednie części mózgu
i nasza świadomość zamyka nas w klatce strachów. Z lękami trzeba się zmierzyć
albo im przeciwstawić i dopiero gdy pokonamy wszystkie nękające nas koszmary,
serum się wyłącza. Tylko dlaczego je dostałem? Dlaczego jestem w szpitalu
psychiatrycznym? Czy to podlega pod program uczelniany? Na te pytania
potrzebowałem odpowiedzi, lecz najpierw dałęm kobiecie zbadać sobie fale
mózgowe i puls, jako student bliźniaczej do jej specjalizacji wiem, że bez tego
nie zechce nawet ze mną rozmawiać.
- Jak się czujesz Oliwer?
Opiszesz mi co widziałeś?
Nie miałem zamiaru niczego
jej mówić z tego co spotkałem w klatce. Spojrzałem na nią badawczo.
- Czuje się wolny. Mariso,
dlaczego jestem w szpitalu psychiatrycznym i po jaką cholerę podłączaliście
mnie pod Serum Strachu?
Obserwowałem jak promienny
uśmiech zamienia się w smutek. Usiadła na krześle obok łóżka i westchnęła
przeciągle.
- Oliver, dwa lata temu
twoja matka powiesiła się na twoich oczach. Od tego czasu opanowały cię twoje
lęki. Nie mogliśmy przywrócić ci świadomości żadnymi sposobami, aż w końcu
postanowiliśmy zaryzykować Serum Strachu. Musisz zrozumieć że nie mieliśmy
innego wyboru, byłeś autoagresywny i nie pozwalałeś sobie pomóc, dziś jest
pierwszy raz gdy z tobą rozmawiam. Jeśli wszystko poszło po naszej myśli to
masz szansę na szybkie wyjście. Zrobimy jeszcze parę badań, ale uważam że są
one zbędne.
Powoli zaczynałem wszystko
sobie przypominać, święta, mama wisząca na żyrandolu. Zacząłem podcinać sobie
żyły, ktoś z sąsiadów wezwał pogotowie. Policja przesłuchująca mnie w sprawie
śmierci matki. Oddział. Zawsze idealnie biały kitel Marisy i coraz większa
rozpacz w oczach. Podanie serum. Wziąłem głęboki oddech.
- Muszę pozostać sam, chce
najpierw sobie wszystko sobie poukładać, następnie przyjdę do Ciebie
porozmawiać. Gabinet 420 prawda?
Przytaknęła. Widziałem jak
wychodzi. Stanąłem przy zakratowanym oknie.
Nazywam się Oliver i mam dwadzieścia osiem lat.
Jestem przystojnym brunetem o ciemnej karnacji i zmęczonych, przenikliwych
błękitnych oczach. Złamałem wiele kobiecych serc i złamię jeszcze więcej.
Straciłem matkę i dwa lata z życia przez moje lęki. Przeżyłem własną klatkę
strachu i wróciłem jako wolny człowiek, wolny od lęków i niepokojów. Klatka
umysłu stała się moim wybawieniem.
***
Witajcie kochani.
Wiem że opowiadanie jest średnie (jak nie kiepskie) ale męczyłam ten temat przez tydzień. Uważam że nie do końca zawarłam w nim przesłanie, jakie chciałam zawrzeć. Nie ma tu akcji, ale przywyknijcie, jestem zwolenniczką przemyśleń i opisów nie ogromnej ilości zdarzeń. Proszę o szczere oceny według schematu:
1. Język (1-10 + można napisać dlaczego)2. Pomysł (1-10 + można napisać dlaczego)
3. Ortografia i gramatyka (1-10 + można napisać dlaczego)
4. Prowadzenie akcji (1-10 + można napisać dlaczego)
5. Długość opowiadania (Za długie / Odpowiednie / Zbyt krótkie + można napisać dlaczego)
Możecie też dodać subiektywną opinię o opowiadaniu.
Zapraszam was na naszego Fanpage (link w belce z lewej strony). Zacznijcie komentować, odważcie się, potrzebujemy waszych opinii.
Varii
P.S. Temat na następny tydzień od Varii: "Rosyjska miłość"
P.S. Temat na następny tydzień od Varii: "Rosyjska miłość"
Kurde
OdpowiedzUsuńTa twoja kupa jest dobra.
1.Język. 8/10 Jestem zmęczona i trudniejsze słowa tyrają mi banie dlatego masz mało punktów. Bo muszę się kilka razy zastanawiać nas znaczeniem, ale kocham jak piszesz.
2.Pomysł 4/10 To nie było zbyt oryginalne jak na Ciebie Varii.
3. Ortografia i Gramatyka 8/10 nie znam się na gramatyce, błędów nie widziałam. Liczę na Arcanum. Nie masz dwóch punktów bo mogłam coś przeoczyć.
4.Prowadzenie Akcji 7/10 nie pytaj nawet czemu.
5. Długość Odpowiednia.
27/40
Sądząc po tym jak nazwałaś to kupą spodziewałam się czegoś o wiele gorszego, a tu niespodzianka :)
Szerrys
1. Trudne słowa to mój konik.
Usuń2. Kobieto, ten pomysł pokochałam... podobał mi się, może nie jest oryginalny (tak całkowicie, bo dość mocno jest) lecz jaki ma morał... kobieto....
3. Nie będę się kłócić, na pewno mam błędy... zawsze je mam :) (Po to mam bete na blogu)
4. Czemuuuu???
5. Ok
Jest to kupa, bo pisane bez weny... z weną by było genialne.
Dziękuję za ocenę
Varii(atka)
Oj Varii Varii... Ty i te Twoje pomysły :D
OdpowiedzUsuń1. Język 7/10 Ogólnie mówiąc podobało mi się, ale były momenty, kiedy Twoje mądre słówka powodowały, że zastanawiałam się o co chodzi.
2. Pomysł 5/10 Powiem szczerze tyłka nie urywa. Chociaż jest dość ciekawe, ale liczyłam na większą inwencję twórczą. Tak wiem, męczyłaś się z tym tematem, dlatego wybaczam ;)
3. Ortografia i gramatyka 4/10 No i tu zaczynają się schody. Zapomniane i zagubione gdzieś we mgle przecinki, momentami zły szyk zdania, moje oko zauważyło kilka literówek i literek, które gdzieś przepadły. Nie wiem do końca czy w takich opowiadaniach słowa takie jak ciebie, tobie powinno się pisać z dużej litery. Wydaje mi się, że nie, bo taka forma dotyczy tylko listów. Sorki ale Twoja beta widzi wszystko ;)
Prowadzenie akcji 7/10 Początek mnie zadziwił i na początku nie wiedziałam o co chodzi, a jak już skapowałam to się skończyło -.- Może kiedyś wczytam się w to bardziej i zrozumiem
Długość opowiadania Odpowiednia
Ogólnie mówiąc opowiadanie na plus. Jak na brak weny to i tak nieźle wyszło :)