Dziesięć
sekund szczęścia
Udział w Igrzyskach Olimpijskich jest
marzeniem każdego sportowca. Każdy z nas chce godnie reprezentować swoją
ojczyznę i walczyć o medale. Lata wyczerpujących treningów mają nas przygotować
do zawziętej rywalizacji o najwyższy stopień podium. Tu nie liczą się pot i łzy
tylko zaangażowanie i determinacja. Jako mały chłopiec zawsze oglądałem
igrzyska i kibicowałem naszym reprezentantom. Uwielbiałem tą adrenalinę i
zawsze marzyłem żeby tu być. Teraz mam dwadzieścia dwa lata i jestem reprezentantem
Finlandii w skokach narciarskich. Mój udział w olimpiadzie nie powinien być
zaskoczeniem, ponieważ Finlandia słynie z dobrych skoczków, którzy wiele
osiągnęli w tym sporcie. Mimo młodego wieku mam na swoim koncie kilka sukcesów,
ale moi trenerzy, drużyna, sponsorzy i przede wszystkim rodzina liczą na medal
olimpijski.
Trzy lata temu zacząłem odnosić pierwsze
sukcesy. Jako debiutant w Pucharze Świata wygrałem turniej Czterech Skoczni i
Mistrzostwa Świata w Lotach. Rok później zdobyłem Kryształową Kulę.
Dziennikarze i trenerzy innych drużyn byli pod wielkim wrażeniem moich
umiejętności. Krążyły słuchy, że kadra Finlandii ma w swoich szeregach
prawdziwy talent. Cóż, osobiście uważam, że jestem dobrym sportowcem, ale do
ideału mi daleko. Cały czas pracuję nad dobrą dyspozycją i poprawiam technikę,
bo czasem niestety zdarzają się wpadki, o których wolałbym zapomnieć.
Ten sezon od początku układa się po mojej
myśli. Jestem w czołowej dziesiątce Pucharu Świata. Do lidera tracę niecałe
trzysta punktów. Nie lubię być drugi. Dla mnie drugie miejsce jest nic nie
warte. Zawsze mierzę wysoko i robię wszystko aby osiągnąć zamierzony cel. Teraz
moim celem jest złoty medal olimpijski. Tylko to się dla mnie liczy. Oczywiście
trener powtarza, że każdy medal będzie sukcesem, ale wiem, że skrycie marzy o
złocie tak samo jak ja. Jesteśmy do siebie tacy podobni: obaj chcemy osiągnąć
jak najwięcej, jak najciężej pracując. Perfekcjoniści to nasze drugie imię. Mój
trener nie należy do młodzieniaszków, ale dogadujemy się bez żadnego problemu. Rozumiemy
się bez słów i zawsze potrafi pomóc jeśli coś mi nie wychodzi.
Szczerze mówiąc, stresuję się. Chciałbym,
żeby się udało, ale wiem, że nie będzie łatwo. Gregor jest w świetnej formie i
na pewno nie odpuści. On także chciałby pokazać się z jak najlepszej strony. Od
początku sezonu rywalizujemy ze sobą. On wygrał jedenaście konkursów, a ja
osiem. Jesteśmy w podobnym wieku i obaj chcemy być najlepsi. Mimo tego, że
pochodzimy z różnych krajów, potrafimy się dogadać. Zawsze kiedy przyjeżdżam na
zawody, rozmawiamy ze sobą jakbyśmy byli kolegami. Cóż, zawsze ciągnęło mnie do
wygadanych ludzi, a Gregor taki jest — wiecznie uśmiechnięty i miły dla
wszystkich. Trener ciągle powtarza, że nie powinienem się spoufalać z
przeciwnikiem. Nic na to nie poradzę, że jego towarzystwo mi odpowiada.
Chłopaki z mojej drużyny to sztywniaki i nie umieją się bawić. Mają dziwne
poczucie humoru. Zawsze kiedy żartuję, oni przyjmują to z taką powagą jakby
ktoś umarł, albo coś podobnego. Trener nie wie, że razem z Gregorem
ustaliliśmy, że nie rozmawiamy o taktykach i innych rzeczach związanych z
przygotowaniem do zawodów. To co się dzieje w teamie, tam pozostaje i nikt z
zewnątrz nie ma prawa się o tym dowiedzieć.
Do Vancouver przyjechaliśmy trzy dni przed
rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich. Zameldowaliśmy się w hotelu i tego samego
dnia mieliśmy trening na siłowni. Trener uwielbia patrzyć jak umordowani
wracamy do szatni, ledwo mogąc złapać powietrze. Zawsze daje nam niezły wycisk
i ma przy tym wiele satysfakcji. Kiedyś też skakał, więc zna się na rzeczy.
Kondycja i masa pozytywnej energii są w tym sporcie najważniejsze. Dwa dni
przed oficjalnym otwarciem razem ze sztabem sprawdziliśmy kombinezony i sprzęt.
Ostatnie chwile wolności poświęciliśmy na oglądanie telewizji i głupie,
momentami chamskie żarty w męskim gronie.
To moja pierwsza olimpiada, dlatego bardzo
się denerwowałem przed ceremonią rozpoczęcia. Chłopaki śmiali się ze mnie, że
boję się tłumów i ciasnych pomieszczeń. Fakt, przebywanie w otoczeniu tylu
sportowców może przyprawiać o klaustrofobię, ale ja na szczęście jej nie mam,
przynajmniej tak mi się wydaje. W powietrzu wyczuwało się podniecenie i
adrenalinę. Każdy z nas chciał zobaczyć stadion i moment zapalania znicza
olimpijskiego. Byłem bardzo podminowany i musiałem odreagować, dlatego
poszedłem na dwór, żeby pobiegać. Zawsze mnie to uspokajało. Kiedy biegałem,
mogłem wszystko sobie poukładać w głowie i wyluzować. Zdziwiłem się, kiedy
zobaczyłem, że dopiero dziś przyleciała drużyna z Niemiec. To jedyna drużyna z
którą nie mam zbyt dobrego kontaktu. Zawsze patrzą na wszystkich z góry i
traktują jak ścierwo. Szczególnie nie lubię weteranów, którzy skaczą, bo każe
im sponsor. Ostatnio kiedy wygrałem w Sapporo, Meiner nawet nie podał mi ręki,
tylko popatrzył na mnie z pogardą. W sumie niezbyt się tym przejąłem, bo wtedy
ważne było to, że wygrałem. Cieszyłem się, że Niemcy w tym sezonie nie są w
najlepszej formie. Miałem cichą nadzieję, że będzie tak do końca sezonu.
Wieczorem całą drużyną udaliśmy się na ceremonię
otwarcia. Ubraliśmy nasze narodowe stroje i oczekiwaliśmy na swoją kolej do
wyjścia. Wyczuwało się podniecenie i ekscytację. Koledzy nagrywali głupie
filmiki telefonami i aparatami. Mieliśmy przy tym niezły ubaw. W końcu przyszła
nasza kolej i razem z reprezentacją Finlandii wyszliśmy na stadion. Pierwsze co
zobaczyłem, to błysk milionów fleszy. Nie przypuszczałem, że tyle osób
przyjdzie oglądać ceremonię. Owacjom i oklaskom nie było końca. Każdy z nas
szedł dziarskim krokiem i pozdrawiał publiczność, która wiwatowała jak szalona.
Kibice dają nam niezłego kopa i za to ich wielbię ponad wszystko. Gdyby nie
oni, nic nie byłoby takie samo. Ustawiliśmy się na swoim miejscu i
oczekiwaliśmy aż wszystkie reprezentacje wejdą na stadion. Nie mogłem się
doczekać dalszej części ceremonii. Wiedziałem, że znicz zostanie zapalony na
końcu, ale i tak nerwowo dreptałem w miejscu. Kiedy wszyscy weszli,
wysłuchaliśmy przemówień i hymnu olimpijskiego. Poczułem się jak prawdziwy
olimpijczyk. Gdy zobaczyłem flagę wiszącą na maszcie, z moich oczu popłynęły
łzy. Zawsze chciałem reprezentować swój kraj i teraz moje marzenie się spełnia.
Nagle zgasło światło i ludzie zaczęli
szeptać. Rozglądałem się nerwowo w poszukiwaniu znicza olimpijskiego, ale
nigdzie nie było go widać. Znani medaliści olimpijscy wbiegli na stadion.
Przekazywali sobie z ręki do ręki znicz olimpijski. Zbliżali się na środek
głównej sceny, gdzie ni skąd, ni zowąd pojawił się wielki znicz olimpijski.
Podeszli do niego z każdej strony i podpalili pochodnię. Ogień przemieszczał
się po lodowych blokach i wreszcie rozjaśniał na szczycie, tworząc wielkie
ogniste gniazdo. Widok zapierał dech w piersiach. Ludzie wiwatowali i
krzyczeli. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć na tle znicza olimpijskiego. Wszyscy w
dobrych humorach wróciliśmy do hotelu.
Następnego dnia mieliśmy pierwszy trening na
skoczni. Pierwszy skok nie należał do udanych, ale nie przejmowałem się tym. Drugi
był o niebo lepszy i dodał mi wiele pozytywnej energii. Chłopakom z drużyny
poszło trochę gorzej, ale i tak cieszyli się, że tu są. Po treningu śledziliśmy
relację z pierwszego dnia igrzysk. Reprezentantom Finlandii szło tak sobie, no
ale mieliśmy nadzieję, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej.
Dwa dni później odbywały się kwalifikacje do
konkursu na małej skoczni. Nie musiałem się kwalifikować, ale i tak skakałem,
żeby zaprzyjaźnić się z obiektem. Spisałem się całkiem nieźle — 102 metry to
bardzo dobry wynik. Cieszyłem się, że chłopaki z mojej drużyny weszli do
konkursu bez żadnych problemów. Z wielką satysfakcją oglądałem zawiedzione miny
Niemców, którzy ledwo przebrnęli przez kwalifikacje. Oczywiście patrzyli na nas
z góry, ale w tym momencie nie miało to dla nas żadnego znaczenia.
Nadszedł dzień konkursu. Od rana byłem
zdenerwowany i nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Trener próbował mnie uspokoić,
ale bezskutecznie. Nawet głupie żarty chłopaków nic nie dały. Postanowiłem
zadzwonić do rodziny. Rozmowy z tatą zawsze podnosiły mnie na duchu. Tak było i
tym razem. Tata powiedział, że wszyscy trzymają za mnie kciuki i wierzą, że
zdobędę złoto. Żałowałem, że nie mogą być tu ze mną, ale sama świadomość, że o
mnie myśleli, dodawała mi sił do walki. Trochę spokojniejszy poszedłem na
obiad, a potem spędziłem trochę czasu z chłopakami. Czułem, że będzie dobrze.
Wybiła godzina zero. Konkurs rozpoczęty, a ja
wraz z innymi zawodnikami jechałem wyciągiem na górę. W myślach powtarzałem
sobie słowa mojego ojca Będzie dobrze. Na
pewno dasz radę! Do nikogo się nie odzywałem, tylko w ciszy wszedłem do
gniazda i oczekiwałem na swoją kolej. Kątem oka oglądałem konkurs na
telewizorze. Uśmiechałem się pod nosem, widząc popisy naszych ulubionych
skoczków z Niemiec, a raczej ich porażkę. Nic na to nie poradzę, że działają mi
na nerwy. Wielkim zaskoczeniem było wysokie miejsce mojego kolegi z pokoju.
Janne był młodym zawodnikiem i nikt nie przypuszczał, że pokaże się z tak
dobrej strony. Pierwsze miejsce po skokach trzydziestu zawodników robiło duże
wrażenie. Pokiwałem z uznaniem głową i dotarło do mnie, że niedługo moja kolej
i muszę się zbierać do wyjścia. Zapiąłem kombinezon i buty, założyłem plastron
z numerem 49, kask i gogle. Powoli wyszedłem na zewnątrz i oczekiwałem na swoją
kolej. Zawodnicy nerwowo dreptali w miejscu, albo wędrowali po schodach. Nagle
ktoś uderzył mnie lekko w ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem Gregora.
Uśmiechnął się do mnie i powiedział krótkie „Powodzenia”. Skinąłem głową i
odwzajemniłem uśmiech. Konkurs przebiegał bardzo sprawnie. Została ostatnia
dziesiątka Pucharu Świata. Zamknąłem oczy i próbowałem się zrelaksować. To moja chwila. Muszę dać z siebie wszystko.
Skoczę i wygram. Odetchnąłem głęboko parę razy. Pomogło, ale nadal buzowała
we mnie adrenalina.
Nadeszła moja kolej. Zapiąłem narty i
sprawdziłem wiązania. Wszystko było w porządku. Zobaczyłem żółte światło i
usiadłem na belce. Poprawiłem gogle i znowu odetchnąłem. Oczekiwałem na zielone
światełko. Jest. No to jedziemy. Odepchnąłem się od belki i rozpędziłem go
granic możliwości. Kiedy zobaczyłem próg, wybiłem się z całych sił i szybowałem
wysoko nad zeskokiem. Korygowałem tor lotu na tyle ile umiałem. Wiatr pod narty
pozwolił mi na daleki lot. Wylądowałem pięknie akcentując telemark. Znacznie
przekroczyłem zieloną linię, więc z uśmiechem zatrzymałem się przy bandzie.
Oczekiwałem na pomiar odległości i noty. 105 metrów i trzy dwudziestki! W tym
momencie byłem w siódmym niebie. Jestem pierwszy z dużą przewagą nad rywalami.
Komentatorzy mówili, że to nokaut. Byłem ciekawy jak skoczy Gregor. Stanąłem
przy bandzie i patrzyłem. Miałem cichą nadzieję, że mnie nie wyprzedzi.
Oglądałem jego skok na telebimie. Wyglądało na to, że skoczył mniej niż ja.
Machnął ręką ze zdenerwowania, kiedy zatrzymał się koło mnie. 102 metry i
podobne noty do moich. Gregor wskoczył na drugie miejsce. Uśmiechnięty uścisnął
mi rękę i ramię w ramię przeszliśmy do ludzi z naszych sztabów szkoleniowych.
Przejrzałem jeszcze wyniki końcowe pierwszej serii: z fińskiej drużyny
awansowało czterech zawodników oprócz mnie! To chyba nasze najlepsze zawody w tym
sezonie. Z uśmiechem na ustach doszedłem do trenera, który pogratulował mi
pierwszej serii i zacierał ręce na drugą. Ten człowiek jest po prostu
fenomenalny. Niby mówi, że kolor medalu nie jest ważny, ale widzę te iskierki w
oczach. On też tego chce. Też chce mojego zwycięstwa. Nie rozmawialiśmy długo,
bo zostało tylko piętnaście minut do rozpoczęcia drugiej serii.
Kolejny raz jechałem wyciągiem na górę. Nadal
z nikim nie rozmawiałem, tylko wymieniałem porozumiewawcze spojrzenia z
Gregorem. Życzyłem powodzenia Janne, który po pierwszej serii zajmował
piętnaste miejsce. Oglądałem jego skok na telewizorze. Znowu wszystkich
zaskoczył i skoczył daleko. Z radości zacząłem bić mu brawo, co spowodowało, że
inni skoczkowie zaczęli się śmiać. Niedługo moja kolej. Przygotowałem się do
wyjścia i razem z Gregorem wyszliśmy na zewnątrz. Tym razem to ja życzyłem mu
powodzenia. Uśmiechnął się miło i zszedł na dół. Odetchnąłem głęboko i zrobiłem
to samo. Oczekiwałem na swoją kolej, ale nie interesowały mnie wyniki moich
rywali. Musiałem się skupić na swoim skoku.
Gregor skoczył, a po nim miałem być ja.
Techniczny szepnął mi do ucha, że Austriak jest pierwszy, ale skoczył bliżej
niż w pierwszej serii. Skinąłem głową i oczekiwałem na żółte światło. Kiedy się
pojawiło usiadłem na belce. Ostatni raz sprawdziłem wiązania i ruszyłem, gdy
zaświeciło się zielone światło. Rozpędziłem się i wysoko wybiłem w powietrze.
Wiatr nie przeszkadzał, tylko pomagał. Czułem jak niesie mnie daleko poza rozmiar
skoczni. Zacisnąłem ręce w geście triumfu. Rekord skoczni na olimpiadzie! Kto
by się tego spodziewał? Patrzyłem na tablicę z wynikami i nie wierzyłem w swoje
szczęście: 109 metrów i same dwudziestki. Wygrałem. Jestem Mistrzem
Olimpijskim! Nie zdążyłem nawet krzyknąć z radości, bo chłopaki na mnie wpadli
i zaczęli mi gratulować. Podskakiwali do góry, a ja razem z nimi. Nagle
podszedł do nas Gregor i po prostu mnie uścisnął. Pogratulował mi zwycięstwa, a
ja jemu srebrnego medalu. Trzecie miejsce zajął Japończyk Daiki Kasai.
Podziwiam go, bo pomimo wieku nadal jest w świetnej formie. Kibice klaskali i
wiwatowali. Szczęśliwy podszedłem do swojej ekipy i przyjąłem gratulacje.
Udzieliłem przy okazji wywiadu dla lokalnej telewizji. Parę minut później
odbyła się dekoracja kwiatami. Czułem się fantastycznie, ale wiedziałem, że
prawdziwe emocje dopiero przede mną. Po dekoracji zobaczyłem trenera, który uśmiechał
się od ucha do ucha. Podszedł do mnie i mi pogratulował. Widziałem dumę w jego
oczach. Nie tylko ja pokazałem się z dobrej strony. Chłopaki z reprezentacji
zajęli wysokie miejsca w konkursie, dlatego mieliśmy wiele powodów do radości.
We wspaniałych nastrojach pojechaliśmy do hotelu i wtedy zadzwoniłem do
rodziny. Wzruszyłem się, kiedy usłyszałem ich wiwaty i radość. Trochę
żałowałem, że nie ma ich tu ze mną, no ale wiedziałem, że na pewno będą oglądać
ceremonię medalową w telewizji. Do końca dnia udzielałem wywiadów i odebrałem
kilkanaście telefonów z gratulacjami.
Następnego dnia odbyła się ceremonia
medalowa. Założyłem strój reprezentacji i razem z trenerem i chłopakami, którzy
chcieli tą chwilę uwiecznić na zdjęciach, pojechaliśmy na stadion. Emocje po
wczorajszym dniu trochę opadły, ale nadal byłem przepełniony pozytywną energią.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, byłem trochę zdenerwowany, sam nie wiem
dlaczego. Trener i chłopaki zostali na widowni a ja poszedłem na wyznaczone
miejsce. Ustawiono mnie pośrodku Gregora i Daiki. Chłopaki uśmiechali się do
mnie. Dodało mi to trochę otuchy. Nagle usłyszeliśmy gong i ceremonia się
rozpoczęła. Szliśmy w korowodzie aż do miejsca, gdzie znajdowało się podium. Ustawiliśmy
się w odpowiednich miejscach. Najpierw komentator powitał osoby, które miały
wręczać medale, a potem nas trzech i zgromadzoną publiczność. Pierwszy na
podium wszedł Daiki. Dostał wielkie brawa i oczywiście upragniony brązowy
medal. Po nim nadeszła kolej na Gregora. Widziałem, że udaje swoją radość, bo
liczył na złoto. Gdybym był na jego miejscu, też bym tak się zachował. Gdy
komentator wymówił moje imię i nazwisko z wielką radością wskoczyłem na
najwyższy stopień podium. Wiwatom i oklaskom nie było końca. Pozdrawiałem
publiczność i uśmiechałem się szeroko. Kiedy jeden z olimpijczyków nałożył mi
na szyję złoty medal, w moich oczach pojawiły się łzy szczęścia, ale stłumiłem
płacz. Teraz trzeba się cieszyć, a nie płakać. Obejrzałem medal z każdej
strony, ale nadal nie mogłem uwierzyć, że jest mój.
Chwilę później komentator poprosił wszystkich
o ciszę. Nadszedł czas na wysłuchanie hymnu mojej ojczyzny. Zdjąłem czapkę i
spojrzałem na maszt, na którym wisiała flaga Finlandii. Kiedy zagrano pierwsze
takty zamknąłem oczy i przypomniałem sobie mój skok po złoty medal. Mając
dwadzieścia dwa lata zostałem Mistrzem Olimpijskim. Uśmiechnąłem się lekko i
otworzyłem oczy. Flaga Finlandii wisiała na samym szczycie, a ja byłem
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. To była moja chwila. To było moje
dziesięć sekund szczęścia.
_______
Witajcie :) Pewnie dziwi Was tematyka mojego opowiadania, więc od razu wyjaśniam: uwielbiam skoki narciarskie. Oglądam każdy konkurs i nie ukrywam, sprawia mi to ogromną frajdę. Z tego opowiadania jestem mega zadowolona. Miałam momenty zwątpienia, ale na szczęście wena się pojawiła i powstało to co widzicie :) Zbieżność nazwisk i imion jest przypadkowa.
Zapraszam do oceniania wg schematu podanego w zakładce "Ocena Czytelników"